Zdrowych, spokojnych świąt Bożego Narodzenia życzymy naszym czytelnikom i ich podopiecznym.
Niech szczęście zawsze w Waszych domach gości, niech nigdy nie brak Wam radości, miękkich futer, i miłości tych, dla których jesteśmy opiekunami, przewodnikami i mądrymi przywódcami.
Pamiętajcie by nigdy ich nie zawieść!
niedziela, 23 grudnia 2012
piątek, 21 grudnia 2012
Jak wybrać ściółkę?
W przypadku zwierząt domowych, zwłaszcza tych trzymanych w klatkach ważną kwestią jest dobranie odpowiedniej podściółki, zarówno pod względem higienicznym, jak i zdrowotnym. Ale jak to zrobić? Czym się kierować w wyborze podłoża? To kwestia dość indywidualna. Wiele zależy od gatunku trzymanego przez nas zwierzęcia, od rodzaju klatki, jak i od nas samych, dlatego często jest to wynik prób i błędów. Mam nadzieję, że ten artykuł znacznie ułatwi podjęcie decyzji, bez niemiłych niespodzianek.
Trociny
Na rynku jest bardzo duży wybór trotków i w pierwszej chwili może on przyprawić o zawrót głowy. Grubo cięte, drobno mielone, z różnych rodzajów drewna, zapachowe lub też nie. Są też, zdaje się najbardziej popularne głównie, dlatego, że są dostępne od wielu lat i najmniej kosztują. Są jednak niezbyt chłonne, i mogą stwarzać trochę problemów. Przede wszystkim trociny mają tendencję do pylenia się.
W klatkach z słabą cyrkulacją powietrza, czy akwariach mogą wywoływać u zwierząt (a także u ludzi) alergię, kłopoty z drogami oddechowymi lub powodować np. infekcje oczu czy uszu. Z tego powodu radziłabym unikać tych drobno mielonych. W sklepach można dostać też wersję odpyloną, są one grubsze i mniej się kurzą. Tutaj jednak radziłabym sprawdzić producenta. Jeśli jest to dobra firma, podłoże jak najbardziej nadaje się do przewiewnych klatek, trzeba jednak uważać by nie były to jakieś odpady z tartaków, które często są zanieczyszczone, zawierają niebezpieczne dla futrzaków drzazgi i ostre elementy, a nawet mogą być zakażone jajami świerzbu, którego wyleczenie jest ciężkim zadaniem. Nie polecałabym ich również dla szczurów, których mocz ma dość intensywny zapach, co w przypadku trocin wiąże się z ich częstą wymianą, nawet co dwa dni. W przypadku większych gryzoni również mogą się okazać za mało chłonne.
Ściółka kukurydziana
W przeciwieństwie do trocin jest lepszym rozwiązaniem dla alergików. Nie pyli, nie jest szkodliwa w przypadku zjedzenia i nie grozi zarażeniem insektami. Co do chłonności i maskowania zapachów przypomina jednak trociny. Trudniej ją też dostać w małych sklepach zoologicznych.
Drewniany granulat
Strukturą przypomina drewniany żwirek dla kota. Są to dość spore, wałeczkowate granulki, które świetnie sprawdzają się przy większych gryzoniach takich jak królik, czy świnka morska. Są zdecydowanie bardziej chłonne i o wiele lepiej maskują zapachy (dostępne są też w sklepach wersje zapachowe).
Po nasiąknięciu moczem zmieniają swoją strukturę, tworząc charakterystyczne grudki, które łatwo usuwać bez konieczności wymiany całej ściółki. Dzięki temu łatwiej zachować higienę w klatce, i uwolnić mieszkanie od zapachu zwierzątka. Ze względu na swoją grubość zalecałabym jednak przykrycie jej warstwą siana, żeby zapobiec urazom, czy odciskaniu wrażliwych łapek. Są wolne od pylenia, oraz bardziej wydajne. Są też łatwo dostępne.
Siano
Siano jest doskonałym dodatkiem paszowym dla świnek i królików, jak i świetnym materiałem do budowy gniazd dla chomików i myszkoskoczków.
Nie polecałabym jednak stosowania go, jako jedynego materiału wyściełającego dno klatki. Nie absorbuje wilgoci, zanieczyszczone nie jest dłużej atrakcyjne dla zwierzątek, a ponad to mniejsze gryzonie mogą być uczulone na niektóre zawarte w nim rośliny. Co więcej w cieplejsze dni ma tendencję do gnicia, co nie jest ani zdrowe, ani wygodne, gdyż wypełnia dom nieprzyjemnym zapachem.
Bawełna
Niedawno w dobrze zaopatrzonych sklepach pojawiła się specjalnie preparowana bawełna, w charakterze ekologicznej wyściółki. Jest hipoalergiczna, bardzo chłonna i estetycznie wygląda. Eliminuje też kwestię rozsypywania ściółki wokół klatki. Jest jednak dość droga, mało wydajna i nie pochłania zapachów. Źle spreparowana może stanowić zagrożenie, jeśli zwierzątko się w nią zaplącze. Może stanowić materiał do wypełnienia gniazda, ale nie sądzę by sprawdziła się w innym zadaniu.
Torf
W dobrych sklepach można zdobyć ekologiczny torf. Przypomina on strukturą i konsystencją ziemię do kwiatków, choć ma trochę inną zawartość mikroelementów. Różni się też od torfu stosowanego w przypadku gadów. Nie nadaje się zbytnio na wysypanie całego podłoża (brudzi na brązowo sierść zwierzątka, a mocno zawilgotniały, zwyczajnie tworzy błoto), ale idealnie sprawdzi się wysypany np. pod trocinami w miejscach, w których wiemy, że nasz pupil najczęściej się załatwia. Maskuje nieprzyjemne zapachy i pomaga utrzymać higienę w klatce nawet przy większych gryzoniach.
;) Ciekawostka – w odpowiedzi na koci neutralizator zapachów w postaci proszku do kuwet, pojawił się chemiczny odpowiednik dla gryzoni. Pachnie naprawdę apetycznie i jest bezpieczny dla futrzaków, które większość dnia spędzają w kontakcie z substancją. Wysypuje się nim dno klatki, a na wierzch dodaje się ściółkę. Jego zadaniem jest maskowanie nieprzyjemnych zapachów i dezynfekcja (zawarte w nim substancje nie dopuszczają do rozwoju bakterii i drobnoustrojów żerujących na nieczystościach także odpowiedzialnych za nieprzyjemny zapach oraz odkażają dno klatki). Są jednak dość drogie, nie wiele sklepów prowadzi ich sprzedaż, a jedno opakowanie zwykle starcza na dwa, czy w przypadku większej klatki, jedno użycie.
Trociny
Na rynku jest bardzo duży wybór trotków i w pierwszej chwili może on przyprawić o zawrót głowy. Grubo cięte, drobno mielone, z różnych rodzajów drewna, zapachowe lub też nie. Są też, zdaje się najbardziej popularne głównie, dlatego, że są dostępne od wielu lat i najmniej kosztują. Są jednak niezbyt chłonne, i mogą stwarzać trochę problemów. Przede wszystkim trociny mają tendencję do pylenia się.
W klatkach z słabą cyrkulacją powietrza, czy akwariach mogą wywoływać u zwierząt (a także u ludzi) alergię, kłopoty z drogami oddechowymi lub powodować np. infekcje oczu czy uszu. Z tego powodu radziłabym unikać tych drobno mielonych. W sklepach można dostać też wersję odpyloną, są one grubsze i mniej się kurzą. Tutaj jednak radziłabym sprawdzić producenta. Jeśli jest to dobra firma, podłoże jak najbardziej nadaje się do przewiewnych klatek, trzeba jednak uważać by nie były to jakieś odpady z tartaków, które często są zanieczyszczone, zawierają niebezpieczne dla futrzaków drzazgi i ostre elementy, a nawet mogą być zakażone jajami świerzbu, którego wyleczenie jest ciężkim zadaniem. Nie polecałabym ich również dla szczurów, których mocz ma dość intensywny zapach, co w przypadku trocin wiąże się z ich częstą wymianą, nawet co dwa dni. W przypadku większych gryzoni również mogą się okazać za mało chłonne.
Ściółka kukurydziana
W przeciwieństwie do trocin jest lepszym rozwiązaniem dla alergików. Nie pyli, nie jest szkodliwa w przypadku zjedzenia i nie grozi zarażeniem insektami. Co do chłonności i maskowania zapachów przypomina jednak trociny. Trudniej ją też dostać w małych sklepach zoologicznych.
Drewniany granulat
Strukturą przypomina drewniany żwirek dla kota. Są to dość spore, wałeczkowate granulki, które świetnie sprawdzają się przy większych gryzoniach takich jak królik, czy świnka morska. Są zdecydowanie bardziej chłonne i o wiele lepiej maskują zapachy (dostępne są też w sklepach wersje zapachowe).
Po nasiąknięciu moczem zmieniają swoją strukturę, tworząc charakterystyczne grudki, które łatwo usuwać bez konieczności wymiany całej ściółki. Dzięki temu łatwiej zachować higienę w klatce, i uwolnić mieszkanie od zapachu zwierzątka. Ze względu na swoją grubość zalecałabym jednak przykrycie jej warstwą siana, żeby zapobiec urazom, czy odciskaniu wrażliwych łapek. Są wolne od pylenia, oraz bardziej wydajne. Są też łatwo dostępne.
Siano
Siano jest doskonałym dodatkiem paszowym dla świnek i królików, jak i świetnym materiałem do budowy gniazd dla chomików i myszkoskoczków.
Nie polecałabym jednak stosowania go, jako jedynego materiału wyściełającego dno klatki. Nie absorbuje wilgoci, zanieczyszczone nie jest dłużej atrakcyjne dla zwierzątek, a ponad to mniejsze gryzonie mogą być uczulone na niektóre zawarte w nim rośliny. Co więcej w cieplejsze dni ma tendencję do gnicia, co nie jest ani zdrowe, ani wygodne, gdyż wypełnia dom nieprzyjemnym zapachem.
Bawełna
Niedawno w dobrze zaopatrzonych sklepach pojawiła się specjalnie preparowana bawełna, w charakterze ekologicznej wyściółki. Jest hipoalergiczna, bardzo chłonna i estetycznie wygląda. Eliminuje też kwestię rozsypywania ściółki wokół klatki. Jest jednak dość droga, mało wydajna i nie pochłania zapachów. Źle spreparowana może stanowić zagrożenie, jeśli zwierzątko się w nią zaplącze. Może stanowić materiał do wypełnienia gniazda, ale nie sądzę by sprawdziła się w innym zadaniu.
Torf
W dobrych sklepach można zdobyć ekologiczny torf. Przypomina on strukturą i konsystencją ziemię do kwiatków, choć ma trochę inną zawartość mikroelementów. Różni się też od torfu stosowanego w przypadku gadów. Nie nadaje się zbytnio na wysypanie całego podłoża (brudzi na brązowo sierść zwierzątka, a mocno zawilgotniały, zwyczajnie tworzy błoto), ale idealnie sprawdzi się wysypany np. pod trocinami w miejscach, w których wiemy, że nasz pupil najczęściej się załatwia. Maskuje nieprzyjemne zapachy i pomaga utrzymać higienę w klatce nawet przy większych gryzoniach.
;) Ciekawostka – w odpowiedzi na koci neutralizator zapachów w postaci proszku do kuwet, pojawił się chemiczny odpowiednik dla gryzoni. Pachnie naprawdę apetycznie i jest bezpieczny dla futrzaków, które większość dnia spędzają w kontakcie z substancją. Wysypuje się nim dno klatki, a na wierzch dodaje się ściółkę. Jego zadaniem jest maskowanie nieprzyjemnych zapachów i dezynfekcja (zawarte w nim substancje nie dopuszczają do rozwoju bakterii i drobnoustrojów żerujących na nieczystościach także odpowiedzialnych za nieprzyjemny zapach oraz odkażają dno klatki). Są jednak dość drogie, nie wiele sklepów prowadzi ich sprzedaż, a jedno opakowanie zwykle starcza na dwa, czy w przypadku większej klatki, jedno użycie.
wtorek, 11 grudnia 2012
Lassie, wróć!
Nie ma nic piękniejszego niż uśmiech na psim pysku, podczas radosnych biegów po pierwszym śniegu, aż żal trzymać go na smyczy!
Co jednak począć, gdy szaleńcza pogoń, lub wyjątkowo kuszący zapach przyćmią zmysły i zapędzą naszego pupila hen daleko, w nieznane? Jak zabezpieczyć czworonoga, by móc spać spokojnie? Oto kilka propozycji:
Iskierka rozjaśniająca ciemność.
Zimowe wieczory przychodzą szybko, a wraz z nimi egipskie wręcz ciemności. Spacer po parkowych alejkach przestaje być straszny gdy dostrzegamy przed sobą radośnie migające światełko. ;) Jest to jeden z niedawno przywiezionych do Polski gadżetów dla zwierząt. Malutka dioda na karabińczyku przypominająca breloczek. Jest nie duża, wygodna dla futrzaka, a doczepiona do obroży sprawi, że nawet podczas nocnej eskapady nie stracimy ulubieńca z oczu. Bogactwo kolorów i możliwość ustawienia różnych wariantów migania nie tylko zabawnie wyglądają, ale i zapewniają bezpieczeństwo podczas spaceru.
Oprócz diod do wyboru mamy także świecące obroże, te jednak są dość drogie, a i dobranie rozmiaru nie należy do najłatwiejszych.
Odblask ratujący życie.
Kolejną ciekawostką są odblaskowe obroże i smycze, lub też specjalne nakładki na nie. Sprawdzają się świetnie w okolicach podmiejskich, gdzie znajdują się często nieoświetlone pobocza. Także w razie ucieczki zwiększają szanse, że nadjeżdżający kierowca zauważy przebiegające zwierzę odpowiednio wcześnie.
Nazywam się Azor.
Niektóre sklepy zoologiczne mają w swej ofercie Tagi z możliwością grawerowania na miejscu. Przytroczona do obroży plakieta nie tylko nada naszemu czworonogowi szyku – do wyboru jest cała masa zabawnych kształtów oraz kolorów plakietek, które można dobrać do obroży, czy w zależności od gustu – ale i ułatwią jego odnalezienie. Na plakietce można wygrawerować adres, czy choćby numer telefonu, który ułatwi identyfikację zwierzęcia i zwrócenie go właścicielowi.
Dla minimalistów polecamy adresówki – niewielkie kapsułki w formie breloczka, do którego po odkręceniu zakrętki można wsadzić karteczkę z danymi właściciela. Dodatkowo, by nie dopuścić do samoistnego otworzenia się kapsułki można, przed jej zamknięciem, posmarować zakrętkę odrobiną lakieru do paznokci.
Elektronika po naszej stronie.
W ostatnich latach w Polsce pojawił się program ułatwiający identyfikację zwierząt za pomocą chipów. Obecnie wszystkie hodowle mają obowiązek chipować swoje mioty, tak by ich dane oraz dane właścicieli były widoczne w ewidencji zwierząt rasowych. Chip jest też koniecznością przy wyrabianiu paszportu, podczas wyjazdów za granicę. Możliwe jest też samodzielne chipowanie czworonogów w wybranych klinikach weterynaryjnych. Choć metoda ta wciąż wywołuje pewne kontrowersje eliminuje ryzyko, że kot, czy pies zgubi obrożę z identyfikatorem.
Możliwość odczytania danych z takiego chipu pojawia się w coraz większej ilości praktyk weterynaryjnych, wciąż jednak zbyt mało osób wie o tej metodzie. W wielu przypadkach opiekunowie przygarniający znajdki nawet nie przypuszczają, że zwierzę może nosić pod skórą swoją tożsamość, ważne więc, by uświadamiać ludzi i informować o gabinetach, w których specjalnym czytnikiem można sprawdzić, czy takiego chipa nie ma.
Nie życzymy nikomu by kiedykolwiek musiał przeżywać zaginięcie swojego podopiecznego, podopiecznego jeśli już zdarzy się mu zgubić, liczymy, że szybko odnajdzie drogę do domu.
Co jednak począć, gdy szaleńcza pogoń, lub wyjątkowo kuszący zapach przyćmią zmysły i zapędzą naszego pupila hen daleko, w nieznane? Jak zabezpieczyć czworonoga, by móc spać spokojnie? Oto kilka propozycji:
Iskierka rozjaśniająca ciemność.
Zimowe wieczory przychodzą szybko, a wraz z nimi egipskie wręcz ciemności. Spacer po parkowych alejkach przestaje być straszny gdy dostrzegamy przed sobą radośnie migające światełko. ;) Jest to jeden z niedawno przywiezionych do Polski gadżetów dla zwierząt. Malutka dioda na karabińczyku przypominająca breloczek. Jest nie duża, wygodna dla futrzaka, a doczepiona do obroży sprawi, że nawet podczas nocnej eskapady nie stracimy ulubieńca z oczu. Bogactwo kolorów i możliwość ustawienia różnych wariantów migania nie tylko zabawnie wyglądają, ale i zapewniają bezpieczeństwo podczas spaceru.
Oprócz diod do wyboru mamy także świecące obroże, te jednak są dość drogie, a i dobranie rozmiaru nie należy do najłatwiejszych.
Odblask ratujący życie.
Kolejną ciekawostką są odblaskowe obroże i smycze, lub też specjalne nakładki na nie. Sprawdzają się świetnie w okolicach podmiejskich, gdzie znajdują się często nieoświetlone pobocza. Także w razie ucieczki zwiększają szanse, że nadjeżdżający kierowca zauważy przebiegające zwierzę odpowiednio wcześnie.
Nazywam się Azor.
Niektóre sklepy zoologiczne mają w swej ofercie Tagi z możliwością grawerowania na miejscu. Przytroczona do obroży plakieta nie tylko nada naszemu czworonogowi szyku – do wyboru jest cała masa zabawnych kształtów oraz kolorów plakietek, które można dobrać do obroży, czy w zależności od gustu – ale i ułatwią jego odnalezienie. Na plakietce można wygrawerować adres, czy choćby numer telefonu, który ułatwi identyfikację zwierzęcia i zwrócenie go właścicielowi.
Dla minimalistów polecamy adresówki – niewielkie kapsułki w formie breloczka, do którego po odkręceniu zakrętki można wsadzić karteczkę z danymi właściciela. Dodatkowo, by nie dopuścić do samoistnego otworzenia się kapsułki można, przed jej zamknięciem, posmarować zakrętkę odrobiną lakieru do paznokci.
Elektronika po naszej stronie.
W ostatnich latach w Polsce pojawił się program ułatwiający identyfikację zwierząt za pomocą chipów. Obecnie wszystkie hodowle mają obowiązek chipować swoje mioty, tak by ich dane oraz dane właścicieli były widoczne w ewidencji zwierząt rasowych. Chip jest też koniecznością przy wyrabianiu paszportu, podczas wyjazdów za granicę. Możliwe jest też samodzielne chipowanie czworonogów w wybranych klinikach weterynaryjnych. Choć metoda ta wciąż wywołuje pewne kontrowersje eliminuje ryzyko, że kot, czy pies zgubi obrożę z identyfikatorem.
Możliwość odczytania danych z takiego chipu pojawia się w coraz większej ilości praktyk weterynaryjnych, wciąż jednak zbyt mało osób wie o tej metodzie. W wielu przypadkach opiekunowie przygarniający znajdki nawet nie przypuszczają, że zwierzę może nosić pod skórą swoją tożsamość, ważne więc, by uświadamiać ludzi i informować o gabinetach, w których specjalnym czytnikiem można sprawdzić, czy takiego chipa nie ma.
Nie życzymy nikomu by kiedykolwiek musiał przeżywać zaginięcie swojego podopiecznego, podopiecznego jeśli już zdarzy się mu zgubić, liczymy, że szybko odnajdzie drogę do domu.
środa, 5 grudnia 2012
Aktualizacja strony
Zima za pasem, świat z barw jesiennych przybrał maskę szarości i (miejmy nadzieję) już niedługo bieli. Żeby dotrzymać kroku naturze zmieniliśmy wygląd - by jak zawsze wczuć się w panującą za oknami atmosferę. ;)
piątek, 23 listopada 2012
Kliker - z czym to się je?
Kliker – z czym to się je?
Szkolenie klikerowe polega na wzmocnieniu pozytywnym, opartym na warunkowaniu instrumentalnym. A prościej?
Jest to forma szkolenia mająca na celu wzmocnienie pożądanych reakcji poprzez nagradzanie.
Eliminuje ona element kary, bazując na pozytywnym skojarzeniu kliknięcia z dobrze wykonaną pracą i nagrodą. Pozwala na szybką, efektywną i przede wszystkim trwałą naukę, pogłębia więź z właścicielem, a ponad to może być świetną zabawą.
Jak to działa?
Podstawowym narzędziem potrzebnym do szkolenia jest kliker. Dzięki niemu zwierzę jest nagradzane dokładnie w momencie wykonywanej czynności co zmniejsza ryzyko pomyłki do minimum, jednocześnie wykluczając złe skojarzenie nagrody z niepożądanym zachowaniem.
Dokładniej? Kiedy zwierzę wykonuje twoje polecenie, np. siad, ale jest zbyt podekscytowany i zaraz po wykonaniu komendy wstaje, a ty wtedy go nagrodzisz, może zrozumieć, że to wstanie jest nagrodzone, lub też stan umysłu jakim jest skrajne podniecenie. Kliker odpowiednio użyty, jednoznacznie powie psu w którym momencie pies zrobił to o co go prosisz, to znaczy właśnie w tej chwili kiedy jego zad siedział na podłożu.
Dlaczego kliker a nie zwykła komenda jaką jest ,,Dobry pies’’? Kliker jest o wiele precyzyjniejszy niż słowa. Zdanie, którego wypowiedzenie trwa dość długo, nie jest w stanie trafić w daną sekundę, tak jak zrobi to krótkie ,,klik’’.
Kolejnym elementem kluczowym dla tej metody szkolenia jest nagroda. Może nią być cokolwiek. Od smakołyku, za którym nasz pupil szaleje, poprzez jego ulubioną zabawkę, do zwykłego pogłaskania. Tu pojawia się kolejny benefit z korzystania z klikera – daje nam on czas na sięgnięcie po nagrodę, podczas gdy pies dokładnie wie jakie zachowanie (to, które trwało gdy usłyszał kliknięcie) jest nagradzane. Na początku dobrze jest wybrać ulubiony przysmak naszego pupila. Pokrojony powinien być w bardzo małe kawałeczki, żeby zwierzę się nie objadło dzięki czemu wolniej będzie tracić zainteresowanie naszymi staraniami. Dobrze jest też zadbać by pierwsze ćwiczenia odbywały się w spokojnym, znajomym dla niego miejscu by żadne nowe bodźce nie rozpraszały jego uwagi. Ważną wskazówką jest również szkolenie ,,na czczo’’ – jak łatwo się nam domyśleć najedzony pupil nie będzie skory do szaleństw, ponadto może też nie być zainteresowany przysmakami w takim stopniu jak gdyby był pomiędzy posiłkami.
Z czasem, kiedy zwierzę zrozumie działanie klikera przestanie być konieczne nagradzanie go po każdym jednym, poprawnie wykonanym ćwiczeniu, ale będzie mogło zaczekać do wykonania np. całej sekwencji sztuczek.
Kolejnymi narzędziami w dalszym treningu są targety, które pomagają skupić uwagę zwierzaka, czy też są pomocą dla nas by nauczyć go coraz bardziej skomplikowanych zachowań (nieocenione są np. przy treninach typu agility, gdzie konieczne jest pokazanie zwierzęciu trasy przez skomplikowany tor przeszkód).
Kliker – dla kogo?
Piękno metody kilkerowej polega na tym, że działa ona niemal na wszystkie zwierzęta. Można nią wytresować kurczaka, ale i też delfina uczestniczącego w pokazach. Stąd też popularność tej metody – jest wygodna, kliker ma parę cm, i z łatwością mieści się w dłoni, dlatego też może być używany w trkacie spacerów, jazdy na rowerze czy wprost z siodła.
Niesamowite rezultaty przy umiejętnym użytkowaniu można osiągnąć w tresurze szczura, konia czy nawet kota! Wszystko zależy od naszej wyobraźni i od odrobiny refleksu.
Jest to bardzo skrócony i poglądowy opis metody traningowej klikerem. Choć podstawowych zasad możnaby nauczyć się w kilka minut, lepiej wcześniej zapoznać się z wskazówkami
i podstawowymi błędami jakie zwykle zdarzają się nowicjuszom, żeby uniknąć złych przyzywczajeń i efektywniej wpłynąć na zwierzę. Po więcej informacji zapraszam do kontaktu ze mną lub do dalszej lektury! ;)
Szkolenie klikerowe polega na wzmocnieniu pozytywnym, opartym na warunkowaniu instrumentalnym. A prościej?
Jest to forma szkolenia mająca na celu wzmocnienie pożądanych reakcji poprzez nagradzanie.
Eliminuje ona element kary, bazując na pozytywnym skojarzeniu kliknięcia z dobrze wykonaną pracą i nagrodą. Pozwala na szybką, efektywną i przede wszystkim trwałą naukę, pogłębia więź z właścicielem, a ponad to może być świetną zabawą.
Jak to działa?
Podstawowym narzędziem potrzebnym do szkolenia jest kliker. Dzięki niemu zwierzę jest nagradzane dokładnie w momencie wykonywanej czynności co zmniejsza ryzyko pomyłki do minimum, jednocześnie wykluczając złe skojarzenie nagrody z niepożądanym zachowaniem.
Dokładniej? Kiedy zwierzę wykonuje twoje polecenie, np. siad, ale jest zbyt podekscytowany i zaraz po wykonaniu komendy wstaje, a ty wtedy go nagrodzisz, może zrozumieć, że to wstanie jest nagrodzone, lub też stan umysłu jakim jest skrajne podniecenie. Kliker odpowiednio użyty, jednoznacznie powie psu w którym momencie pies zrobił to o co go prosisz, to znaczy właśnie w tej chwili kiedy jego zad siedział na podłożu.
Dlaczego kliker a nie zwykła komenda jaką jest ,,Dobry pies’’? Kliker jest o wiele precyzyjniejszy niż słowa. Zdanie, którego wypowiedzenie trwa dość długo, nie jest w stanie trafić w daną sekundę, tak jak zrobi to krótkie ,,klik’’.
Kolejnym elementem kluczowym dla tej metody szkolenia jest nagroda. Może nią być cokolwiek. Od smakołyku, za którym nasz pupil szaleje, poprzez jego ulubioną zabawkę, do zwykłego pogłaskania. Tu pojawia się kolejny benefit z korzystania z klikera – daje nam on czas na sięgnięcie po nagrodę, podczas gdy pies dokładnie wie jakie zachowanie (to, które trwało gdy usłyszał kliknięcie) jest nagradzane. Na początku dobrze jest wybrać ulubiony przysmak naszego pupila. Pokrojony powinien być w bardzo małe kawałeczki, żeby zwierzę się nie objadło dzięki czemu wolniej będzie tracić zainteresowanie naszymi staraniami. Dobrze jest też zadbać by pierwsze ćwiczenia odbywały się w spokojnym, znajomym dla niego miejscu by żadne nowe bodźce nie rozpraszały jego uwagi. Ważną wskazówką jest również szkolenie ,,na czczo’’ – jak łatwo się nam domyśleć najedzony pupil nie będzie skory do szaleństw, ponadto może też nie być zainteresowany przysmakami w takim stopniu jak gdyby był pomiędzy posiłkami.
Z czasem, kiedy zwierzę zrozumie działanie klikera przestanie być konieczne nagradzanie go po każdym jednym, poprawnie wykonanym ćwiczeniu, ale będzie mogło zaczekać do wykonania np. całej sekwencji sztuczek.
Kolejnymi narzędziami w dalszym treningu są targety, które pomagają skupić uwagę zwierzaka, czy też są pomocą dla nas by nauczyć go coraz bardziej skomplikowanych zachowań (nieocenione są np. przy treninach typu agility, gdzie konieczne jest pokazanie zwierzęciu trasy przez skomplikowany tor przeszkód).
Kliker – dla kogo?
Piękno metody kilkerowej polega na tym, że działa ona niemal na wszystkie zwierzęta. Można nią wytresować kurczaka, ale i też delfina uczestniczącego w pokazach. Stąd też popularność tej metody – jest wygodna, kliker ma parę cm, i z łatwością mieści się w dłoni, dlatego też może być używany w trkacie spacerów, jazdy na rowerze czy wprost z siodła.
Niesamowite rezultaty przy umiejętnym użytkowaniu można osiągnąć w tresurze szczura, konia czy nawet kota! Wszystko zależy od naszej wyobraźni i od odrobiny refleksu.
Jest to bardzo skrócony i poglądowy opis metody traningowej klikerem. Choć podstawowych zasad możnaby nauczyć się w kilka minut, lepiej wcześniej zapoznać się z wskazówkami
i podstawowymi błędami jakie zwykle zdarzają się nowicjuszom, żeby uniknąć złych przyzywczajeń i efektywniej wpłynąć na zwierzę. Po więcej informacji zapraszam do kontaktu ze mną lub do dalszej lektury! ;)
Etykiety:
agility,
delfiny,
jak nauczyć szczura sztuczek?,
jak wytresować psa,
kliker,
targetowanie,
trening klikerowy,
tresura konia,
tresura kota - to możliwe?,
wytresuj kurczaka
wtorek, 30 października 2012
Magiczny dotyk
W poprzednim artykule mówiliśmy o terapeutycznych zdolnościach zwierząt. By nie pozostać im dłużnymi za tę wspaniałą pracę powinniśmy chyba wspomnieć co my, ludzie możemy zrobić dla nich, by pomóc im obniżyć stres, uporać się z lękiem czy wspomóc ich rekonwalescencję.
W tej dziedzinie nie trudno znaleźć wiele metod pomocy, jakimi są szkolenia, trening czy też odpowiednie metody wychowawcze, wszystko to brzmi jednak oschle i rygorystycznie w porównaniu z masażem.
Specjalistką w tej dziedzinie jest Linda Tellington-Jones, miłośniczka zwierząt i zarazem twórca zdobywającego coraz większe uznanie na całym świecie TTouchu (The Tellington Touch), czyli masażu terapeutycznego nie tylko dla zwierząt!
Cała przygoda zaczęła się podczas pracy Lindy przy treningu koni sportowych. W trakcie badań nad ogólną sprawnością jej podopiecznych, ich tempa rozwoju, czynników wpływających na ich kondycję, jak i na proces leczenia po doznaniu kontuzji dokonano interesującego odkrycia. Pobudzanie komórek w konkretny sposób znacząco zwiększało treningowe efekty, a nawet przyspieszało rehabilitację. Tak Linda zaczęła badać wpływ różnych dotyków i bodźców na kondycję i samopoczucie jej podopiecznych.
Tak właśnie powstał TTouch, czyli metoda masażu oparta na kolistych ruchach wykonywanych palcami, lub całą dłonią by wydobyć z komórek ich siłę życiową, poprawić reakcję na bodźce, rozluźnić czy zwiększyć zdolność do regeneracji.
Z czasem metoda ta, oparta na kilku podstawowych ruchach, i różnym stopniu nacisku (każde zwierzę, a również i człowiek ma inny próg czucia, do którego powinien być dobrany stopień wywieranego nacisku) zaczęła się rozwijać obejmując już nie tylko konie, ale i psy, koty czy inne większe zwierzęta. Okazało się, że nawet kilkunasto minutowe sesje są w stanie zdecydowanie zmniejszyć lęk pacjentów, znacząco rozluźnić i poprawić koncentrację.
U psów bojących się burzy, czy nadpobudliwych, u kotów nie lubiących dotyku, u zwierząt nerwowych i przejawiających agresję, zaobserwowano magiczną wręcz przemianę. Co więcej, metoda ta ma również zastosowanie przy oswajaniu pupili z podstawowymi zabiegami higienicznymi jak obcinanie pazurów, czyszczenie uszu, czy choćby mycie zębów.
Równie dobre skutki odniosła w przypadku psich pokazów, czy konkursów agility.
Co więcej metoda ta, jest równie dobrze odbierana u ludzi! Odpowiedni opanowany TTouch sprawi przyjemność każdemu, a już na pewno przyniesie ukojenie spiętemu ciągłym życiem w stresie ciału.
Jak wykonać TTouch?
Wyobraź sobie tarczę zegara. Na lekko ugiętych palcach przyłóż dłoń do masowanego ciała, kciuka użyj jako podpory. Opuszkami palców wykonuj ruch po obwodzie tarczy, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Jedno okrążenie powinno wynosić pełną godzinę i kwadrans, a nacisk, jaki wywierasz powinien być dostosowany do progu czuciowego masowanego.
Skala nacisku zaczyna się od nacisku o sile jeden – który najprościej można opisać jako dotyk jaki wykonasz na zamkniętej powiece. Trzy będzie przy największym nacisku, jaki możesz wywołać na powiece bez uczucia bólu, czy dyskomfortu. Następny, o sile sześć jest trzy razy mocniejszy, ten możesz przećwiczyć na swoim przedramieniu, dziewięć będzie znów trzy razy mocniejszy.
Można go używać na każdej części ciała, pamiętając, że każdy okrąg jest sam w sobie kompletny. Można zmieniać naciski w zależności od miejsca, w którym pracujemy. Można używać różnych dotyków, tekstur (np. dłonią w wełnianej rękawicy lub pędzlem z naturalnego włosia) oraz metod ściśle przylegających do siebie okręgów, lub też rozproszonych w względnym nieładzie.
Taki masaż nie tylko wspaniale rozluźni zwierzę, sprawi mu ogromną przyjemność, ale i też niesamowicie pogłębi więź z właścicielem. A jeśli chodzi o próby na ludziach… Cóż, jestem zdania, że domorosły masażysta od tego powinien zacząć. Zwierzęta na pewno docenią odrobinę doświadczenia i wyczucia.
Poniżej zamieszczam link do kanału Youtube Lindy i jednego z jej filmów, który pozwoli Wam bardziej zrozumieć istotę TTouch'u!
https://www.youtube.com/watch?v=lkb_K0xvmZI
W tej dziedzinie nie trudno znaleźć wiele metod pomocy, jakimi są szkolenia, trening czy też odpowiednie metody wychowawcze, wszystko to brzmi jednak oschle i rygorystycznie w porównaniu z masażem.
Specjalistką w tej dziedzinie jest Linda Tellington-Jones, miłośniczka zwierząt i zarazem twórca zdobywającego coraz większe uznanie na całym świecie TTouchu (The Tellington Touch), czyli masażu terapeutycznego nie tylko dla zwierząt!
Cała przygoda zaczęła się podczas pracy Lindy przy treningu koni sportowych. W trakcie badań nad ogólną sprawnością jej podopiecznych, ich tempa rozwoju, czynników wpływających na ich kondycję, jak i na proces leczenia po doznaniu kontuzji dokonano interesującego odkrycia. Pobudzanie komórek w konkretny sposób znacząco zwiększało treningowe efekty, a nawet przyspieszało rehabilitację. Tak Linda zaczęła badać wpływ różnych dotyków i bodźców na kondycję i samopoczucie jej podopiecznych.
Tak właśnie powstał TTouch, czyli metoda masażu oparta na kolistych ruchach wykonywanych palcami, lub całą dłonią by wydobyć z komórek ich siłę życiową, poprawić reakcję na bodźce, rozluźnić czy zwiększyć zdolność do regeneracji.
Z czasem metoda ta, oparta na kilku podstawowych ruchach, i różnym stopniu nacisku (każde zwierzę, a również i człowiek ma inny próg czucia, do którego powinien być dobrany stopień wywieranego nacisku) zaczęła się rozwijać obejmując już nie tylko konie, ale i psy, koty czy inne większe zwierzęta. Okazało się, że nawet kilkunasto minutowe sesje są w stanie zdecydowanie zmniejszyć lęk pacjentów, znacząco rozluźnić i poprawić koncentrację.
U psów bojących się burzy, czy nadpobudliwych, u kotów nie lubiących dotyku, u zwierząt nerwowych i przejawiających agresję, zaobserwowano magiczną wręcz przemianę. Co więcej, metoda ta ma również zastosowanie przy oswajaniu pupili z podstawowymi zabiegami higienicznymi jak obcinanie pazurów, czyszczenie uszu, czy choćby mycie zębów.
Równie dobre skutki odniosła w przypadku psich pokazów, czy konkursów agility.
Co więcej metoda ta, jest równie dobrze odbierana u ludzi! Odpowiedni opanowany TTouch sprawi przyjemność każdemu, a już na pewno przyniesie ukojenie spiętemu ciągłym życiem w stresie ciału.
Jak wykonać TTouch?
Wyobraź sobie tarczę zegara. Na lekko ugiętych palcach przyłóż dłoń do masowanego ciała, kciuka użyj jako podpory. Opuszkami palców wykonuj ruch po obwodzie tarczy, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Jedno okrążenie powinno wynosić pełną godzinę i kwadrans, a nacisk, jaki wywierasz powinien być dostosowany do progu czuciowego masowanego.
Skala nacisku zaczyna się od nacisku o sile jeden – który najprościej można opisać jako dotyk jaki wykonasz na zamkniętej powiece. Trzy będzie przy największym nacisku, jaki możesz wywołać na powiece bez uczucia bólu, czy dyskomfortu. Następny, o sile sześć jest trzy razy mocniejszy, ten możesz przećwiczyć na swoim przedramieniu, dziewięć będzie znów trzy razy mocniejszy.
Można go używać na każdej części ciała, pamiętając, że każdy okrąg jest sam w sobie kompletny. Można zmieniać naciski w zależności od miejsca, w którym pracujemy. Można używać różnych dotyków, tekstur (np. dłonią w wełnianej rękawicy lub pędzlem z naturalnego włosia) oraz metod ściśle przylegających do siebie okręgów, lub też rozproszonych w względnym nieładzie.
Taki masaż nie tylko wspaniale rozluźni zwierzę, sprawi mu ogromną przyjemność, ale i też niesamowicie pogłębi więź z właścicielem. A jeśli chodzi o próby na ludziach… Cóż, jestem zdania, że domorosły masażysta od tego powinien zacząć. Zwierzęta na pewno docenią odrobinę doświadczenia i wyczucia.
Poniżej zamieszczam link do kanału Youtube Lindy i jednego z jej filmów, który pozwoli Wam bardziej zrozumieć istotę TTouch'u!
https://www.youtube.com/watch?v=lkb_K0xvmZI
czwartek, 18 października 2012
Zwierzęta, które leczą.
Nie od dziś wiemy, że obecność zwierząt może mieć zbawienny wpływ na nasze samopoczucie. Jednak za tym kryje się coś więcej. Niezwykłe, magiczne wręcz właściwości, które mogą leczyć!
Hipoterapia – terapia przy pomocy koni.
Zastosowanie koni jest przeogromne. W przypadku dzieci mających problem z chodzeniem trójpłaszczyznowy ruch konia stymuluje miednicę pacjenta do wykonywania ruchów takich, jak przy wykonywaniu kroków. U dzieci z przykurczami lewo, lub prawostronnymi, przy jeździe po obwodzie koła siła odśrodkowa jest w stanie rozciągnąć mięśnie. Podobnie jest w przypadku podwyższonego lub obniżonego napięcia mięśniowego – tutaj koń działa jak złoty środek, obniżając lub zwiększając napięcie mięśni. Podobnie wygląda to w przypadku dzieci z autyzmem, lub nadwrażliwością. Ciepło i dotyk końskiego futra potrafią rozluźnić lub nawet skłonić autystę do nawiązania kontaktu z otoczeniem, a w przypadku dzieci nadwrażliwych dać przyjemny bodziec. Ponad to świetnie rozwija zmysł równowagi, a ćwiczenia na końskim grzbiecie są nie tylko świetną zabawą, ale i doskonale wpływają na rozwój fizyczny pacjenta.
Dogoterapia – ostatnio coraz popularniejsza metoda pracy pacjentów z psami. Tutaj również pole do popisu jest olbrzymie. Psy uczą pacjentów delikatności, obniżają stres i napięcie, skłaniają do spontanicznej aktywności ruchowej. Mogą pomagać w nauce poprzez naśladownictwo, lub też wspomagać np. naukę czytania! Zajęcia z psimi terapeutami są również świetną podstawą do nauki higieny, wypełniania obowiązków oraz opieki nad zwierzęciem czy nawet okazywania emocji i uczuć.
Delfinoterapia - nowatorska forma rehabilitacji z udziałem delfinów, przeznaczona jest ona dla osób cierpiących na choroby neurologiczne, a także schorzenia fizyczne.
Polega ona na zabawach pacjenta z delfinem pod okiem terapeuty, często wykonując określone ćwiczenia ruchowe. Pacjent wykazuje odprężenie i całkowicie skupia się na wykonywanych czynnościach, co pozytywnie wpływa na efekty rehabilitacji. Delfin podczas integracji z chorym wyczuwa obecność zmian chorobowych w organizmie pacjenta. Wysyła w to miejsce wiązki ultradźwięków, a te wnikają do zaatakowanych przez chorobę komórek, które ulegają regeneracji, więc w ten sposób powoli, lecz systematycznie poprawia się ogólny stan pacjenta oraz eliminuje niektóre objawy chorób.
Felinoterapia – obecnie jedna z najrzadziej spotykanych form terapii.
Ze względu na wrażliwą naturę kota niezwykle ciężko jest znaleźć zwierzę nadające się do tej formy leczenia. Koty mają zbawienny wpływ podwyższone napięcie mięśniowe jak i stres. Mogą również być doskonałym bodźcem do nauki higieny własnej oraz zwierzęcia, jak i wypełniania obowiązków. Mogą też być narzędziem motywacyjnym do wykonywania ćwiczeń rehabilitacyjnych.
Zwierzęta uczestniczące w terapii też muszą być wyjątkowe. Konie nie mogą być płochliwe, muszą cierpliwie znosić czasem niedelikatne zabiegi dzieci, ale też muszą mieć odpowiednią budowę ciała, taką by ich chód był równy i miał odpowiednie tępo. To samo tyczy się psów, które powinny być odpowiednio wyszkolone, a nie wszystkie są zdolne pojąć wszystkie zasady, i nie wszystkie są zdolne wybaczać błędy nieświadomych pacjentów. Najtrudniej jest znaleźć kociego terapeutę. Taki superkot musi być równie cierpliwy, co odważny. Koty źle znoszą zmiany otoczenia, a terapia zwykle odbywa się w domu pacjenta lub w specjalnych przychodniach. Są też zwykle mniej cierpliwe i gorzej reagują na niedelikatne obchodzenie się, czy choćby głośniejsze dźwięki. Mimo to, kiedy już znajdzie się taki koci lekarz jego pomoc jest doprawdy nieoceniona.
To tylko bardzo ogólne informacje dotyczące terapii z udziałem zwierząt. Metodyka oraz działanie czworonogów na poszczególne dolegliwości jest tematem rzeką i trudno by było opisać je w jednym miejscu jednak, jeśli jesteście zainteresowani tym jak to dokładniej wygląda proszę o informację. Chętnie odpowiem na pytania lub stworzę obszerniejsze artykuły o poszczególnych terapiach. ;)
Hipoterapia – terapia przy pomocy koni.
Zastosowanie koni jest przeogromne. W przypadku dzieci mających problem z chodzeniem trójpłaszczyznowy ruch konia stymuluje miednicę pacjenta do wykonywania ruchów takich, jak przy wykonywaniu kroków. U dzieci z przykurczami lewo, lub prawostronnymi, przy jeździe po obwodzie koła siła odśrodkowa jest w stanie rozciągnąć mięśnie. Podobnie jest w przypadku podwyższonego lub obniżonego napięcia mięśniowego – tutaj koń działa jak złoty środek, obniżając lub zwiększając napięcie mięśni. Podobnie wygląda to w przypadku dzieci z autyzmem, lub nadwrażliwością. Ciepło i dotyk końskiego futra potrafią rozluźnić lub nawet skłonić autystę do nawiązania kontaktu z otoczeniem, a w przypadku dzieci nadwrażliwych dać przyjemny bodziec. Ponad to świetnie rozwija zmysł równowagi, a ćwiczenia na końskim grzbiecie są nie tylko świetną zabawą, ale i doskonale wpływają na rozwój fizyczny pacjenta.
Dogoterapia – ostatnio coraz popularniejsza metoda pracy pacjentów z psami. Tutaj również pole do popisu jest olbrzymie. Psy uczą pacjentów delikatności, obniżają stres i napięcie, skłaniają do spontanicznej aktywności ruchowej. Mogą pomagać w nauce poprzez naśladownictwo, lub też wspomagać np. naukę czytania! Zajęcia z psimi terapeutami są również świetną podstawą do nauki higieny, wypełniania obowiązków oraz opieki nad zwierzęciem czy nawet okazywania emocji i uczuć.
Delfinoterapia - nowatorska forma rehabilitacji z udziałem delfinów, przeznaczona jest ona dla osób cierpiących na choroby neurologiczne, a także schorzenia fizyczne.
Polega ona na zabawach pacjenta z delfinem pod okiem terapeuty, często wykonując określone ćwiczenia ruchowe. Pacjent wykazuje odprężenie i całkowicie skupia się na wykonywanych czynnościach, co pozytywnie wpływa na efekty rehabilitacji. Delfin podczas integracji z chorym wyczuwa obecność zmian chorobowych w organizmie pacjenta. Wysyła w to miejsce wiązki ultradźwięków, a te wnikają do zaatakowanych przez chorobę komórek, które ulegają regeneracji, więc w ten sposób powoli, lecz systematycznie poprawia się ogólny stan pacjenta oraz eliminuje niektóre objawy chorób.
Felinoterapia – obecnie jedna z najrzadziej spotykanych form terapii.
Ze względu na wrażliwą naturę kota niezwykle ciężko jest znaleźć zwierzę nadające się do tej formy leczenia. Koty mają zbawienny wpływ podwyższone napięcie mięśniowe jak i stres. Mogą również być doskonałym bodźcem do nauki higieny własnej oraz zwierzęcia, jak i wypełniania obowiązków. Mogą też być narzędziem motywacyjnym do wykonywania ćwiczeń rehabilitacyjnych.
Zwierzęta uczestniczące w terapii też muszą być wyjątkowe. Konie nie mogą być płochliwe, muszą cierpliwie znosić czasem niedelikatne zabiegi dzieci, ale też muszą mieć odpowiednią budowę ciała, taką by ich chód był równy i miał odpowiednie tępo. To samo tyczy się psów, które powinny być odpowiednio wyszkolone, a nie wszystkie są zdolne pojąć wszystkie zasady, i nie wszystkie są zdolne wybaczać błędy nieświadomych pacjentów. Najtrudniej jest znaleźć kociego terapeutę. Taki superkot musi być równie cierpliwy, co odważny. Koty źle znoszą zmiany otoczenia, a terapia zwykle odbywa się w domu pacjenta lub w specjalnych przychodniach. Są też zwykle mniej cierpliwe i gorzej reagują na niedelikatne obchodzenie się, czy choćby głośniejsze dźwięki. Mimo to, kiedy już znajdzie się taki koci lekarz jego pomoc jest doprawdy nieoceniona.
To tylko bardzo ogólne informacje dotyczące terapii z udziałem zwierząt. Metodyka oraz działanie czworonogów na poszczególne dolegliwości jest tematem rzeką i trudno by było opisać je w jednym miejscu jednak, jeśli jesteście zainteresowani tym jak to dokładniej wygląda proszę o informację. Chętnie odpowiem na pytania lub stworzę obszerniejsze artykuły o poszczególnych terapiach. ;)
Etykiety:
autyzm,
Dogoterapia,
Felinoterapia,
Hipoterapia,
leczenie za pomocą zwierząt,
obniżone napięcie mięśniowe,
podwyższone napięcie mięśniowe,
terapia,
zespół Downa
czwartek, 11 października 2012
Spacer z psem - oczywistość?
Wraz z pojawieniem się na rynku szerokiej gamy produktów dla psów, producenci by prześcignąć siebie nawzajem wymyślają coraz to ciekawsze akcesoria. Mają one ułatwiać życie, ubarwić opiekę nad pupilem, czy też służyć naszej rozrywce. Niepokoi mnie jednak ostatni napływ dziwnej mody, budzącej przekonanie, że pies wcale nie potrzebuje spaceru.
Pierwszym sygnałem było pojawienie się mat treningowych. Jest to prostokątna pielucha, którą można rozłożyć bezpośrednio na podłodze, lub też na specjalnej podstawce i skropić dostępnymi w zoologach kropelkami zapachowymi mającymi zachęcić psiaka do załatwiania się w tym właśnie miejscu. Ma to na celu uratowanie naszych dywanów, czy parkietów przed zgubnym działaniem moczu, ułatwić naukę siusiania szczeniakom, jak i odciążyć właścicieli starszych, schorowanych zwierzaków, które nie są w stanie samodzielnie wyjść na dwór.
Uznałabym to za doskonały pomysł (sama pamiętam jeszcze uczenie szczeniaka by w razie ,,wpadki’’ załatwiał swoją powinność na gazecie, co nie było zbyt poręczne), gdyby nie nadużywanie tego typu produktów z powodu czystego lenistwa.
Rosnąca moda na przyuczanie torebkowych piesków załatwiania się w kocich kuwetach pociągnęła za sobą pojawienie się na rynku gamy kuwet i żwirków specjalnie przystosowanych dla psiaków. W reklamówkach piszą, że to do nauki szczeniąt, lub na wypadek gdyby warunki pogodowe uniemożliwiały normalny spacer, jednak dobrze wiemy jak to się najpewniej skończy. Właściciel mając taką kuwetę szybko straci motywację do wychodzenia na zewnątrz (dywany i drewniane podłogi są już przecież bezpieczne), a biedny zwierzak zamknięty w czterech ścianach nawet nie będzie świadom tego, że nauczenie się załatwiania w domu przekreśla jego szanse na potrzebne psom przygody związane z spotykaniem podwórkowych znajomych, obwąchiwaniem trawników i zabawę na świeżym powietrzu.
Brak bodźców szybko odbije się na zdrowiu psychicznym psa. Tak rodzą się różnego typu nerwice, futrzak zaczyna się bać szelestu liści, potem przejeżdżającego samochodu, w końcu zaczyna uciekać na każdy głośniejszy dźwięk w mieszkaniu, gości wita z dziką paniką chowając się za kanapę. Mogą się pojawić stany obsesyjne, psiak bez przerwy szczeka, obgryza meble z nudów lub frustracji, maniakalnie wpatruje się w swoją piłeczkę, bez której nigdzie się nie rusza, choć innym nie pozwala jej dotknąć, robi się zaborczy i próbuje zdominować otoczenie. Rodzi się pytanie: Czy takie zwierzę jest szczęśliwe? Czy naprawdę dbamy o nie, jednocześnie doprowadzając je do szaleństwa?
A co ze zdrowym rozwojem fizycznym? Zwierze z ograniczoną dawką ruchu będzie tyć, będzie to miało katastrofalny wpływ na stan jego stawów, a później kości ogólnie pogarszając stan jego samopoczucia. Dom już nie będzie domem, ale więzieniem.
Wniosek jest dość prosty – musimy racjonalnie korzystać z dobrodziejstw branży zoologicznej, stawiając na pierwszym miejscu potrzeby naszych czworonożnych przyjaciół, dopiero potem swoją wygodę i upodobania.
Jeśli już decydujemy się na używanie tego typu środków, musimy zapewnić futrzakom odpowiednią ilość ruchu i stymulujących bodźców, bo przecież one też muszą się rozwijać! ;) Nie odbierajmy im tej możliwości.
Pierwszym sygnałem było pojawienie się mat treningowych. Jest to prostokątna pielucha, którą można rozłożyć bezpośrednio na podłodze, lub też na specjalnej podstawce i skropić dostępnymi w zoologach kropelkami zapachowymi mającymi zachęcić psiaka do załatwiania się w tym właśnie miejscu. Ma to na celu uratowanie naszych dywanów, czy parkietów przed zgubnym działaniem moczu, ułatwić naukę siusiania szczeniakom, jak i odciążyć właścicieli starszych, schorowanych zwierzaków, które nie są w stanie samodzielnie wyjść na dwór.
Uznałabym to za doskonały pomysł (sama pamiętam jeszcze uczenie szczeniaka by w razie ,,wpadki’’ załatwiał swoją powinność na gazecie, co nie było zbyt poręczne), gdyby nie nadużywanie tego typu produktów z powodu czystego lenistwa.
Rosnąca moda na przyuczanie torebkowych piesków załatwiania się w kocich kuwetach pociągnęła za sobą pojawienie się na rynku gamy kuwet i żwirków specjalnie przystosowanych dla psiaków. W reklamówkach piszą, że to do nauki szczeniąt, lub na wypadek gdyby warunki pogodowe uniemożliwiały normalny spacer, jednak dobrze wiemy jak to się najpewniej skończy. Właściciel mając taką kuwetę szybko straci motywację do wychodzenia na zewnątrz (dywany i drewniane podłogi są już przecież bezpieczne), a biedny zwierzak zamknięty w czterech ścianach nawet nie będzie świadom tego, że nauczenie się załatwiania w domu przekreśla jego szanse na potrzebne psom przygody związane z spotykaniem podwórkowych znajomych, obwąchiwaniem trawników i zabawę na świeżym powietrzu.
Brak bodźców szybko odbije się na zdrowiu psychicznym psa. Tak rodzą się różnego typu nerwice, futrzak zaczyna się bać szelestu liści, potem przejeżdżającego samochodu, w końcu zaczyna uciekać na każdy głośniejszy dźwięk w mieszkaniu, gości wita z dziką paniką chowając się za kanapę. Mogą się pojawić stany obsesyjne, psiak bez przerwy szczeka, obgryza meble z nudów lub frustracji, maniakalnie wpatruje się w swoją piłeczkę, bez której nigdzie się nie rusza, choć innym nie pozwala jej dotknąć, robi się zaborczy i próbuje zdominować otoczenie. Rodzi się pytanie: Czy takie zwierzę jest szczęśliwe? Czy naprawdę dbamy o nie, jednocześnie doprowadzając je do szaleństwa?
A co ze zdrowym rozwojem fizycznym? Zwierze z ograniczoną dawką ruchu będzie tyć, będzie to miało katastrofalny wpływ na stan jego stawów, a później kości ogólnie pogarszając stan jego samopoczucia. Dom już nie będzie domem, ale więzieniem.
Wniosek jest dość prosty – musimy racjonalnie korzystać z dobrodziejstw branży zoologicznej, stawiając na pierwszym miejscu potrzeby naszych czworonożnych przyjaciół, dopiero potem swoją wygodę i upodobania.
Jeśli już decydujemy się na używanie tego typu środków, musimy zapewnić futrzakom odpowiednią ilość ruchu i stymulujących bodźców, bo przecież one też muszą się rozwijać! ;) Nie odbierajmy im tej możliwości.
poniedziałek, 1 października 2012
,,Jesteś tym co jesz'' - to nie tyczy się tylko nas!
W ostatnich dniach na rynku pojawiła się nowa karma. Z małej fabryki, ekologicznie pakowana, wyrabiana niemal ręcznie. W niczym nie przypomina dostępnych w sklepach produktów, gdzie każdy krokiet ma idealne wymiary, każdy kawałeczek jest perfekcyjnie zmielony i ma fantazyjny kształt. Ulotki reklamujące karmę również wydrukowane na szarym papierze sprawiają bardzo pozytywne wrażenie w szale mody na produkty eko.
Zaciekawiona odwiedziłam stronę firmy żeby poczytać o składzie karmy i o jej pochodzeniu. Byłam zdumiona, jak malutka placówka, sprzedająca do tej pory tylko on-line, za pomocą przemyślanej strategii wydostała się do szerszej sprzedaży. Poza bogactwem składników, oraz krajowym pochodzeniem, zaskakują kilkoma innowacyjnymi pomysłami na spedycję psiej karmy, które mają sens!
Jednak to dało mi do myślenia na temat tego, czym tak naprawdę kierujemy się wybierając pożywienie dla naszych pupili.
Sama pracując w sklepie zoologicznym, na własnej skórze miałam okazję się przekonać jak robi to zadziwiająca większość właścicieli.
W erze marketingu jesteśmy zasypywani informacjami. Marki prześcigają się w nowościach chcąc pozyskać coraz większe rzesze klientów. Oferują nam piękne opakowania, praktyczne mieszanki, atrakcyjne promocje i kuszące gratisy. Jesteśmy zasypywani sloganami promującymi najlepszą karmę dla Yorków, królików czy fretek; oferuje się nam gotowe produkty dla kociąt, zwierząt sterylizowanych czy seniorów, wraz z zapewnieniem, że nasz czworonożny przyjaciel będzie jadł ze smakiem, a co za tym idzie żył długo i szczęśliwie, i to w dobrym zdrowiu. Poza gotowymi karmami mamy do wyboru tony kolorowych przysmaków we wszystkich możliwych kształtach i w najróżniejszych rozmiarach, oraz przeróżne suplementy o różnym spektrum działania – a tu na zdrowe zęby, a tu na piękną sierść, czy mocne kości. Podświadomie uczestniczymy w tym marketingowym wyścigu, ale jaki to ma wpływ na nasze zwierzęta? Jak wybieramy produkty?
Codziennie jestem świadkiem robienia zakupów przez ludzi i dla ludzi – bo jakżeby inaczej nazwać kupowanie kolorowych ciasteczek, które dla psów nie są niczym innym jak pustymi kaloriami, ale są wybierane bo mają zabawny kształt i barwę. Codziennie widzę ludzi kupujących Whiskasa czy Pedigree, przekonanych, że jest to najlepsza karma dla ich zwierząt, bo przecież ciągle słyszą o tym w telewizji. Spotykam klientów, którzy przychodzą po karmę, tę ze zdjęciem yorka na opakowaniu. Kiedy mówię im, że się skończyła i proponuję inną, równie dobrą lub nawet lepszą, nie są zainteresowani, bo na paczce nie ma tego małego, uroczego pieska, a zamiast niego jest jakiś inny ,,kundel’’.
Inna kwestia to skład karmy. Ilu z nas czyta skład procentowy na opakowaniu, a ilu kieruje się tylko obrazkiem wesołego króliczka na kartoniku, lub całą paletą kolorowych dodatków widocznych przez okienko w paczce. Ilu z nas porównuje ten skład z rzeczywistymi potrzebami naszego zwierzęcia?
Myślę, że w dobie umiejętnej manipulacji klientem poprzez obraz i chwytliwe hasła, kompletnie zapomnieliśmy o tym, że pies to zwierzę mięsożerne, więc powinniśmy szukać karmy z jak największą zawartością mięsa, a nie ryżu, czy innych roślinnych dodatków. To samo się tyczy kotów czy gryzoni. Jak wielu z nas zdaje sobie sprawę, że myszy, szczury czy chomiki potrzebują w swojej diecie białka zwierzęcego, którego nie ma wcale, lub są tylko jego śladowe ilości w zbożowych mieszankach, dostępnych w sklepach? Czy jesteśmy świadomi tego, że źle zbilansowany pokarm może dostarczać zbyt dużo składników energetycznych powodując nerwowość pupila, lub też zbyt mało witamin i składników mineralnych powodujących poważne niedobory?
To nasuwa mi myśl, że posiadanie zwierzęcia wiąże się nie tylko z wiedzą, na temat jego wyglądu, jego zwyczajów, oraz czy potrzebuje klatki, czy musi wychodzić na spacery, ale też podstawowych informacji z zakresu jego potrzeb żywieniowych.
Niestety nie każdy jest chętny żeby się dokształcić. Nie każdy chce poświęcić chwilę, na przeczytanie etykiety, lub wydać te parę złotych więcej na karmę, która ma bogatszy, lepiej zbilansowany skład. I w końcu nie każdy wie, że przy odrobinie wysiłku, możemy własnymi pomysłami, oraz świadomymi decyzjami urozmaicić dietę naszych pupili o naturalne przysmaki, nie zawierające sztucznych barwników i wytworzone z produktów lepiej przyswajalnych dla zwierząt.
Możecie być pewni, że pies nawet bardziej ucieszy się z naturalnych, suszonych pasków wołowiny niż z zielonego herbatnika, a kot zamruczy wdzięczniej za kawałek piersi indyczej niż za ,,czekoladową’’ myszkę.
Myślmy o naszych zwierzętach, chciejmy się dla nich uczyć o tym, co dla nich dobre i kochajmy je jeszcze bardziej wiedząc, że są szczęśliwe zdrowo jedząc.
Zaciekawiona odwiedziłam stronę firmy żeby poczytać o składzie karmy i o jej pochodzeniu. Byłam zdumiona, jak malutka placówka, sprzedająca do tej pory tylko on-line, za pomocą przemyślanej strategii wydostała się do szerszej sprzedaży. Poza bogactwem składników, oraz krajowym pochodzeniem, zaskakują kilkoma innowacyjnymi pomysłami na spedycję psiej karmy, które mają sens!
Jednak to dało mi do myślenia na temat tego, czym tak naprawdę kierujemy się wybierając pożywienie dla naszych pupili.
Sama pracując w sklepie zoologicznym, na własnej skórze miałam okazję się przekonać jak robi to zadziwiająca większość właścicieli.
W erze marketingu jesteśmy zasypywani informacjami. Marki prześcigają się w nowościach chcąc pozyskać coraz większe rzesze klientów. Oferują nam piękne opakowania, praktyczne mieszanki, atrakcyjne promocje i kuszące gratisy. Jesteśmy zasypywani sloganami promującymi najlepszą karmę dla Yorków, królików czy fretek; oferuje się nam gotowe produkty dla kociąt, zwierząt sterylizowanych czy seniorów, wraz z zapewnieniem, że nasz czworonożny przyjaciel będzie jadł ze smakiem, a co za tym idzie żył długo i szczęśliwie, i to w dobrym zdrowiu. Poza gotowymi karmami mamy do wyboru tony kolorowych przysmaków we wszystkich możliwych kształtach i w najróżniejszych rozmiarach, oraz przeróżne suplementy o różnym spektrum działania – a tu na zdrowe zęby, a tu na piękną sierść, czy mocne kości. Podświadomie uczestniczymy w tym marketingowym wyścigu, ale jaki to ma wpływ na nasze zwierzęta? Jak wybieramy produkty?
Codziennie jestem świadkiem robienia zakupów przez ludzi i dla ludzi – bo jakżeby inaczej nazwać kupowanie kolorowych ciasteczek, które dla psów nie są niczym innym jak pustymi kaloriami, ale są wybierane bo mają zabawny kształt i barwę. Codziennie widzę ludzi kupujących Whiskasa czy Pedigree, przekonanych, że jest to najlepsza karma dla ich zwierząt, bo przecież ciągle słyszą o tym w telewizji. Spotykam klientów, którzy przychodzą po karmę, tę ze zdjęciem yorka na opakowaniu. Kiedy mówię im, że się skończyła i proponuję inną, równie dobrą lub nawet lepszą, nie są zainteresowani, bo na paczce nie ma tego małego, uroczego pieska, a zamiast niego jest jakiś inny ,,kundel’’.
Inna kwestia to skład karmy. Ilu z nas czyta skład procentowy na opakowaniu, a ilu kieruje się tylko obrazkiem wesołego króliczka na kartoniku, lub całą paletą kolorowych dodatków widocznych przez okienko w paczce. Ilu z nas porównuje ten skład z rzeczywistymi potrzebami naszego zwierzęcia?
Myślę, że w dobie umiejętnej manipulacji klientem poprzez obraz i chwytliwe hasła, kompletnie zapomnieliśmy o tym, że pies to zwierzę mięsożerne, więc powinniśmy szukać karmy z jak największą zawartością mięsa, a nie ryżu, czy innych roślinnych dodatków. To samo się tyczy kotów czy gryzoni. Jak wielu z nas zdaje sobie sprawę, że myszy, szczury czy chomiki potrzebują w swojej diecie białka zwierzęcego, którego nie ma wcale, lub są tylko jego śladowe ilości w zbożowych mieszankach, dostępnych w sklepach? Czy jesteśmy świadomi tego, że źle zbilansowany pokarm może dostarczać zbyt dużo składników energetycznych powodując nerwowość pupila, lub też zbyt mało witamin i składników mineralnych powodujących poważne niedobory?
To nasuwa mi myśl, że posiadanie zwierzęcia wiąże się nie tylko z wiedzą, na temat jego wyglądu, jego zwyczajów, oraz czy potrzebuje klatki, czy musi wychodzić na spacery, ale też podstawowych informacji z zakresu jego potrzeb żywieniowych.
Niestety nie każdy jest chętny żeby się dokształcić. Nie każdy chce poświęcić chwilę, na przeczytanie etykiety, lub wydać te parę złotych więcej na karmę, która ma bogatszy, lepiej zbilansowany skład. I w końcu nie każdy wie, że przy odrobinie wysiłku, możemy własnymi pomysłami, oraz świadomymi decyzjami urozmaicić dietę naszych pupili o naturalne przysmaki, nie zawierające sztucznych barwników i wytworzone z produktów lepiej przyswajalnych dla zwierząt.
Możecie być pewni, że pies nawet bardziej ucieszy się z naturalnych, suszonych pasków wołowiny niż z zielonego herbatnika, a kot zamruczy wdzięczniej za kawałek piersi indyczej niż za ,,czekoladową’’ myszkę.
Myślmy o naszych zwierzętach, chciejmy się dla nich uczyć o tym, co dla nich dobre i kochajmy je jeszcze bardziej wiedząc, że są szczęśliwe zdrowo jedząc.
wtorek, 25 września 2012
Nowa akcja naszej strony!
poniedziałek, 24 września 2012
Małe ciałko, wielka dusza.
Chomiki należą obecnie do najczęściej trzymanych w domach zwierzątek. Są one zazwyczaj pierwszym wyborem rodziców chcących zapewnić swoim dzieciom ,,towarzystwo’’ oraz podstawę do nauki wypełniania obowiązków. Powodem tego jest niewielki rozmiar zwierzątka, jak i przekonanie o małych wymaganiach jego utrzymania. Niestety dzieci szybko nudzą się zwierzątkiem lub nie potrafią odpowiednio się z nim obchodzić, a to prowadzi do kłopotów. Jak ich uniknąć?
Przede wszystkim należałoby przed zakupem upewnić się, czy wiemy dostatecznie dużo o potrzebach tego futrzaczka.
Najczęstszym błędem jest przekonanie, że tak małe zwierzątko nie potrzebuje dużej przestrzeni życiowej. Chcąc zaoszczędzić na wydatkach oraz na miejscu w domu kupowane są zbyt małe klatki lub niewielkie plastikowe pojemniki transportowe, które służą później chomikowi za jedyne mieszkanie. Niestety chomik, jak każde inne zwierzę potrzebuje miejsca. Może nie tyle, co królik, jednak wypadałoby żeby zmieścił się do klatki domek (chomiki na wolności żyją w norkach, więc instynktownie czują potrzebę schowania się przed niebezpieczeństwami) oraz kołowrotek, który zapewni mu odpowiednią dawkę ruchu. Luksusem byłaby klatka z tunelami, w której chomik czułby się jak w naturalnym środowisku.
Należy pamiętać, że w sprzedaży dostępne są różne gatunki chomików, które mogą osiągać skrajnie różne rozmiary. Wypadałoby przed wyborem dowiedzieć się, jaką wielkość osiągnie dany chomik, i na jakiej podstawie dobrać mu jego przyszłe mieszkanko (zapobiegnie to umieszczaniu chomików roborowskiego w tradycyjnych klatkach z prętami, z których te maluchy z łatwością się wydostaną, narażając się na niebezpieczeństwo, lub chomika syryjskiego w malutkim pojemniczku, z którego w ciągu kilku miesięcy wyrośnie).
Kolejną kwestią jest dobór charakteru zwierzaka. Wiadomo, że dzieci nie są w stanie zrozumieć, że chomik to nie zabawka, często też nie potrafią obchodzić się z nimi z należytą ostrożnością. Często też nie mogą pojąć, że chomik to raczej nocne stworzonko i przesypia większość dnia nie uchodząc za atrakcję. Zwierzę nie jest głupie, szybko może się nauczyć reagowania agresją czy gryzienia, jeśli pierwsze kontakty z właścicielem nie przebiegną pomyślnie. Warto przemyśleć decyzję o kupnie zwierzątka pod kątem tego, czy nasze dziecko poradzi sobie z opieką nad nim i czy jest już dość duże, by nie zrobić mu krzywdy ( przy małych dzieciach, każdy kontakt z chomiczkiem powinien odbywać się pod okiem dorosłej osoby!).
Ważne by odpowiednio dobrać dietę dla nowego pupila. Chomiki miniaturowe powinny dostawać mieszankę specjalnie dla nich przygotowaną, nie tylko pod względem rozmiaru smakołyków, ale również odpowiednio zbilansowaną do ich zapotrzebowań. Należy również pamiętać o stale rosnących u gryzoni siekaczach. Musimy zapewnić im twarde smakołyki jak kolby, lub kawałki drzew owocowych do ich ścierania. Urozmaicenie diety warzywami i owocami powinno przebiegać po uprzednim sprawdzeniu, czy zwierzątko może dany produkt bez obaw spożywać.
Rozmiar kołowrotka także powinien odpowiadać wymaganiom zwierzątka. Zbyt mała średnica kółka może spowodować uszkodzenia i zwyrodnienia kręgosłupa u chomika, który będzie w nim biegał nienaturalnie wygięty. Ważne są również rozstaw pręcików jak i ogólna budowa zabawki. Zbyt duże odstępy i nachodzące na siebie podczas obrotu części mogą spowodować utknięcie kończyn chomika, skręcenie ich lub złamanie. Najlepszym rozwiązaniem będą kołowrotki w pełni plasitkowe, zabudowane i mocowane tylko poza klatką. Powinno się unikać zamykanych kul, w których puszcza się zwierzątko po podłodze, gdyż narażają one zwierzątka na niepotrzebny stres, spadnięcie ze schodów, lub obtłukiwanie się o inne przedmioty.
Co więcej, należy pamiętać, że większość chomików to zwierzęta typowo naziemne. Naturalnie nigdy się nie wspinają i nie potrafią realnie ocenić odległości, więc nie mają obaw przed skoczeniem z wysokości metra czy więcej. Upadek na podłogę może się zakończyć urazem lub nawet śmiercią. Nie powinniśmy pozostawiać ich bez opieki na łóżku czy biurku.
Powinniśmy również wiedzieć, że są to zwierzęta niezwykle terytorialne i trzymanie więcej niż jednej sztuki w jednym pomieszczeniu może prowadzić do walki, w której zwierzątka mogą nawet zginąć. Trzymanie parki też nie należy do najlepszych pomysłów, gdyż szybko dorobimy się małych, a w takim przypadku naszym obowiązkiem, jako odpowiedzialnych opiekunów, będzie znalezienie maluchom domków, co może wcale nie być łatwe. Przez cały czas w Internecie pojawiają się ogłoszenia o adopcjach tych zwierzątek, i wciąż brakuje chętnych.
Jak widać przed sprowadzeniem do domu nowego lokatora, nie ważne czy to pies, świnka, czy ktoś tak malutki jak chomik, jest wiele kwestii do przemyślenia. Jednak, jeśli mamy warunki i trochę miłości w sercu, przy odrobinie cierpliwości chomik będzie wspaniałym kompanem.
Pomagamy w adopcjach chomików! Chętnych prosimy o kontakt :)
Przede wszystkim należałoby przed zakupem upewnić się, czy wiemy dostatecznie dużo o potrzebach tego futrzaczka.
Najczęstszym błędem jest przekonanie, że tak małe zwierzątko nie potrzebuje dużej przestrzeni życiowej. Chcąc zaoszczędzić na wydatkach oraz na miejscu w domu kupowane są zbyt małe klatki lub niewielkie plastikowe pojemniki transportowe, które służą później chomikowi za jedyne mieszkanie. Niestety chomik, jak każde inne zwierzę potrzebuje miejsca. Może nie tyle, co królik, jednak wypadałoby żeby zmieścił się do klatki domek (chomiki na wolności żyją w norkach, więc instynktownie czują potrzebę schowania się przed niebezpieczeństwami) oraz kołowrotek, który zapewni mu odpowiednią dawkę ruchu. Luksusem byłaby klatka z tunelami, w której chomik czułby się jak w naturalnym środowisku.
Należy pamiętać, że w sprzedaży dostępne są różne gatunki chomików, które mogą osiągać skrajnie różne rozmiary. Wypadałoby przed wyborem dowiedzieć się, jaką wielkość osiągnie dany chomik, i na jakiej podstawie dobrać mu jego przyszłe mieszkanko (zapobiegnie to umieszczaniu chomików roborowskiego w tradycyjnych klatkach z prętami, z których te maluchy z łatwością się wydostaną, narażając się na niebezpieczeństwo, lub chomika syryjskiego w malutkim pojemniczku, z którego w ciągu kilku miesięcy wyrośnie).
Kolejną kwestią jest dobór charakteru zwierzaka. Wiadomo, że dzieci nie są w stanie zrozumieć, że chomik to nie zabawka, często też nie potrafią obchodzić się z nimi z należytą ostrożnością. Często też nie mogą pojąć, że chomik to raczej nocne stworzonko i przesypia większość dnia nie uchodząc za atrakcję. Zwierzę nie jest głupie, szybko może się nauczyć reagowania agresją czy gryzienia, jeśli pierwsze kontakty z właścicielem nie przebiegną pomyślnie. Warto przemyśleć decyzję o kupnie zwierzątka pod kątem tego, czy nasze dziecko poradzi sobie z opieką nad nim i czy jest już dość duże, by nie zrobić mu krzywdy ( przy małych dzieciach, każdy kontakt z chomiczkiem powinien odbywać się pod okiem dorosłej osoby!).
Ważne by odpowiednio dobrać dietę dla nowego pupila. Chomiki miniaturowe powinny dostawać mieszankę specjalnie dla nich przygotowaną, nie tylko pod względem rozmiaru smakołyków, ale również odpowiednio zbilansowaną do ich zapotrzebowań. Należy również pamiętać o stale rosnących u gryzoni siekaczach. Musimy zapewnić im twarde smakołyki jak kolby, lub kawałki drzew owocowych do ich ścierania. Urozmaicenie diety warzywami i owocami powinno przebiegać po uprzednim sprawdzeniu, czy zwierzątko może dany produkt bez obaw spożywać.
Rozmiar kołowrotka także powinien odpowiadać wymaganiom zwierzątka. Zbyt mała średnica kółka może spowodować uszkodzenia i zwyrodnienia kręgosłupa u chomika, który będzie w nim biegał nienaturalnie wygięty. Ważne są również rozstaw pręcików jak i ogólna budowa zabawki. Zbyt duże odstępy i nachodzące na siebie podczas obrotu części mogą spowodować utknięcie kończyn chomika, skręcenie ich lub złamanie. Najlepszym rozwiązaniem będą kołowrotki w pełni plasitkowe, zabudowane i mocowane tylko poza klatką. Powinno się unikać zamykanych kul, w których puszcza się zwierzątko po podłodze, gdyż narażają one zwierzątka na niepotrzebny stres, spadnięcie ze schodów, lub obtłukiwanie się o inne przedmioty.
Co więcej, należy pamiętać, że większość chomików to zwierzęta typowo naziemne. Naturalnie nigdy się nie wspinają i nie potrafią realnie ocenić odległości, więc nie mają obaw przed skoczeniem z wysokości metra czy więcej. Upadek na podłogę może się zakończyć urazem lub nawet śmiercią. Nie powinniśmy pozostawiać ich bez opieki na łóżku czy biurku.
Powinniśmy również wiedzieć, że są to zwierzęta niezwykle terytorialne i trzymanie więcej niż jednej sztuki w jednym pomieszczeniu może prowadzić do walki, w której zwierzątka mogą nawet zginąć. Trzymanie parki też nie należy do najlepszych pomysłów, gdyż szybko dorobimy się małych, a w takim przypadku naszym obowiązkiem, jako odpowiedzialnych opiekunów, będzie znalezienie maluchom domków, co może wcale nie być łatwe. Przez cały czas w Internecie pojawiają się ogłoszenia o adopcjach tych zwierzątek, i wciąż brakuje chętnych.
Jak widać przed sprowadzeniem do domu nowego lokatora, nie ważne czy to pies, świnka, czy ktoś tak malutki jak chomik, jest wiele kwestii do przemyślenia. Jednak, jeśli mamy warunki i trochę miłości w sercu, przy odrobinie cierpliwości chomik będzie wspaniałym kompanem.
Pomagamy w adopcjach chomików! Chętnych prosimy o kontakt :)
piątek, 21 września 2012
Nie taki straszny szczur jak go malują ;)
Szczur to rodzaj gryzonia z rodziny myszowatych obejmujący ok. 50 odmian. Obecnie jeden z najpopularniejszych gryzoni żyjących na wolności. Miewają różne rozmiary, od mniejszych hodowlanych do żyjących dziko mogących osiągnąć wagę nawet do 900g! Są też niesamowicie płodne. Choć długość ich życia rzadko przekracza dwa lata, mogą mieć setki potomstwa!
Niestety zwierzęta te nie cieszą się popularnością, a nawet wzbudzają obrzydzenie czy lęk. Wszystko za sprawą przekonania, że szczury roznoszą choroby, co jest może i prawdą w przypadku tych wolno żyjących. Są również uważane za szkodniki, gdyż ze względu na swoją wszystkożerność zdarza im się zatopić ząbki w naszych zapasach.
Na szczęście są ludzie, którzy pokochali te zwierzęta za ich inteligencję, spryt i społeczne zachowania. Zaczęto hodować je w domach, nadawać im imiona i coraz to osobliwszy wygląd poprzez selektywny rozród.
Szczur hodowlany pochodzi od szczurów brązowych. Jest on mniejszy oraz różni się budową od pospolitych, znanych nam z podwórek, szczurów dziko żyjących. Dzięki ukierunkowanej hodowli udało się uzyskać najrozmaitsze odmiany barwne od najczęściej spotykanych, czarno białych hooded (czarna łatka tworzy coś na wzór kapturka na głowie i łopatkach szczurka) poprzez agouti, do husky (niemal idealne odwzorowanie umaszczenia psów rasy Husky), nie wspominając o odmianach bezwłosych lub o sierści kręconej niczym baranek. Doskonale znane są nam też szczury laboratoryjne, albinosy z różowymi oczami, które również trafiają do sprzedaży. Kolejną interesującą cechą szczurków domowych są uszka dumbo, które w przeciwieństwie do naturalnie skierowanych do tyłu, sterczą zabawnie na boki, tworząc z pupila uroczego uszatka.
Rozmaitość odmian można obecnie podziwiać na licznych wystawach, gdzie hobbyści i profesjonalni hodowcy chwalą się swoimi osiągnięciami i gdzie można się wiele dowiedzieć o potrzebach i charakterystyce tych zwierzątek.
W tym celu rozmawiamy z Anną Zajączkowską – młodym hodowcą i członkiem czeskiego, oraz słowackiego związku hodowców szczurów.
Yumi: Kiedy zaczęła się twoja miłość do ogonków?
Anna Zajączkowska: Moja przygoda ze szczurami zaczęła się dzięki rodzicom. Jako mała dziewczynka zapragnęłam posiadać myszki, dlatego moi rodzice odwiedzili sklep zoologiczny. Sprzedawca odwiódł ich jednak od tego pomysłu i polecił kupić szczura. W naszym domu najpierw pojawiła się szczurzyca Gryzelda, która miała w zwyczaju niszczyć większość moich ubrań żeby zbudować gniazdo, potem pojawił się Łatek, anielski samczyk, który uwielbiał się miziać. Do szczurów wróciłam kilka lat później, po ukończeniu gimnazjum i dostaniu się do liceum. Przyniosłam do domu Sake – samiczkę, która miała być mężczyzną. Pasja wróciła na nowo, a ja zaczęłam szukać w Internecie innych pasjonatów tych interesujących stworzeń. Trafiłam na forum Alloszczur, gdzie dowiedziałam się, że szczury to zwierzęta stadne i natychmiast postanowiłam zaadoptować Sake jakieś koleżanki. Z czasem stado się rozrosło, w domu pojawiła się druga płeć i tak żyjemy do dziś
Y: A dlaczego zdecydowałaś się na hodowlę?
A.Z. :Hodowlą szczurów zainteresowałam się już wtedy, kiedy szukałam dla Sake nowych przyjaciółek. Udało mi się zakupić cztery samiczki z polskich hodowli, o cudownych charakterach i wyglądzie, i myślę, że to zainspirowało mnie jeszcze bardziej do zaznajomienia się ze szczurzą genetyką. Zaczęłam szukać, szperać, dowiadywać się. Stało się to moją małą obsesją i pasją zarazem. Niedługo potem nawiązałam współpracę z kilkoma czeskimi i słowackimi hodowlami, zaczęłam przywozić od nich maluszki, uczyć się i odwiedzać wystawy. Myślę, że samą hodowlą zaczęłam się interesować głównie przez moje zamiłowanie do genetyki, ale także dzięki różnorodności szczurzych odmian, gdzie każdy człowiek jest w stanie znaleźć szczura, który będzie ucieleśnieniem jego marzeń. A dodając do tego niesamowitą inteligencję i wspaniałą socjalizację, o którą dba hodowca sprawi, że dane zwierze stanie się wyjątkowym przyjacielem na całe swoje życie. 09.04.11 oficjalnie powstała hodowla Rotta Taivas, którą zarejestrowałam w czeskim i słowackim związku – przez jakiś czas byłam członkiem Stowarzyszenia Hodowców Szczurów Rasowych w Polsce, ale doszłam do wniosku, że to nie związek dla mnie i postanowiłam się z nimi rozstać. Pierwsze mioty pojawiły się w listopadzie 2011 r. po importowanych szczurach. Obecnie staram się wyprowadzić zdrowe i długowieczne linie, które zarazem będą ciekawe odmianowo dla nowych właścicieli. Jesteśmy póki co hodowlą młodą, w której nie urodziło się jeszcze wiele miotów, ale powoli dążymy do wcześniej wytyczonych celów.
Y: Jakie są podstawowe potrzeby szczurków? O czym powinien wiedzieć początkujący właściciel?
A.Z. : Szczury to przede wszystkim zwierzęta stadne. Muszą być trzymane w minimalnie dwu osobniczych stadach. Człowiek nie jest w stanie zastąpić szczurowi drugiego szczura, ponieważ nie porozmawia z nim w ultradźwiękach, nie wyiska, nie będzie się z nim bawić w nocy, kiedy przypada największa aktywność szczurów. Posiadanie dwóch szczurów to znaczne ułatwienie dla właściciela – nie musi non stop zabawiać szczura, ponieważ one same potrafią się zająć sobą, a z drugiej strony jest to też większa radość, gdy można obserwować ich zachowania względem siebie. Klatka, w której spokojnie mogą mieszkać dwa szczury powinna mieć wymiary 60x70x40 cm. Trzeba pamiętać, że głębokość klatki musi mieć 40cm, ponieważ zapewnia to szczurowi możliwość swobodnego obrotu w klatce. Przy wyborze podściółki do klatki radziłabym zrezygnować ze sklepowych trocin, które czasami mogą zainfekowane jakimiś zewnętrznymi pasożytami typu świerzb, etc. Lepiej zapłacić trochę więcej i kupić porządniejszą ściółkę, dzięki której nie sprowadzimy do domu dodatkowych „zwierzątek”. Wystrój klatki zależy tylko i wyłącznie od inwencji właściciela. Można w niej zawiesić hamaki, powstawiać domki, półki – tarasy, koszyczki, cedzaki, wszystko, co podoba się właścicielowi i okaże się idealnym miejscem do spania. Do klatki należy również dokupić poidło, ponieważ nalewanie szczurom wody do miseczek jest kiepskim pomysłem. Często szczury zaraz po wstawieniu przewracają taką miskę wylewając zawartość lub brudzą wodę sprawiając, że jest ona niezdatna do picia. Szczury to z reguły zwierzęta wszystkożerne – zjedzą wszystko, co im się poda, ale to wcale nie oznacza, że wszystko jest dla nich zdrowe. Nie należy im podawać resztek z obiadu ze względu na przyprawy, którymi poprawiamy smak naszych potraw. Najlepiej będzie podawać im zbilansowaną karmę specjalnie przygotowaną dla nich. W sklepach jest do wyboru ich od groma, ja szczególnie polecam Versele Lagę, Baephar, Timmę Rattimę lub karmę laboratoryjną. Oczywiście szczurom można podawać też różnego rodzaju warzywa i owoce, surowe lub gotowane, mięso, „gerbery” – nie przyprawione zmiksowane obiadki czy suszony chleb, który pomoże im ścierać siekacze.
Y: Szczury jako zwierzęta stadne mają bardzo rozbudowane zachowania społeczne. Mogłabyś powiedzieć nam o nich coś więcej?
A.Z.: Tematem rzeką w przypadku szczurów jest ich łączenie. Każde stado jest wyjątkowe, posiada specyficzne relacje między sobą, ustaloną hierarchię, więc każde dołączanie nowego towarzysza powinno być przemyślane i poprzedzone odpowiednimi przygotowaniami. Nie chcę tu zbytnio streszczać całego procesu, ponieważ może się on składać z wielu etapów lub nie (w zależności od stada), a jedyne, co chciałabym dodać to, to, że nie należy się szybko poddawać. Szczury czasem naskakują na siebie, dominują, podskubują, ale to jeszcze nie oznacza, że są do siebie wrogo nastawione. Wielu nowicjuszom robi się żal maluszka, kiedy starsze szczury gonią go, przewracają na plecy, dziabią czy sprawiają, że piszczy. Jednak póki nie leje się krew nie należy szczurów rozdzielać. Kiedy dołącza się nowego szczura do stada szczury muszą ustalić hierarchię na nowo, uwzględniając w niej nowego towarzysza. A na to, trzeba dać im czas. Kłopotem przy łączeniu samców może być burza hormonalna, która trwa od 6 do 12 miesiąca i sprawia, że niektóre samce mogą być bardziej nerwowe czy dominujące. Jeśli taki szczur sprawia problemy, wyżywa się na innych szczurach, czy gryzie właściciela to najlepiej jest go wykastrować. Wiele wykastrowanych samców wycisza się, stają się bardziej skłonne do pieszczot i uspokajają się, a problemy z nimi związane znikają.
Y: A jeśli chodzi o zdrowie naszych ogoniastych przyjaciół? Co robić w przypadku choroby?
A.Z.:Szczury potrzebują specyficznej opieki lekarskiej. Weterynarz zajmujący się nimi musi mieć obycie i doświadczenie w chorobach, które je dotykają – od inwazji pasożytniczej do operacji różnorakich guzów. Szczury są zwierzętami, które często nie pokazują po sobie objawów choroby, ukrywają je, więc właściciel zawsze musi być czujny i przyglądać się swoim pupilom. Sygnałem alarmowym może być „krwista” otoczka wokół oczu lub nosa – jest to porfiryna, która wydziela się w sytuacjach stresowych, chorobowych lub przy obniżeniu odporności. Ostrzeżeniem może być również kichanie, prychanie, chrumczenie, które mogą być objawem choroby górnych dróg oddechowych. Trzeba nadmienić, że wszelkie choroby u szczurów rozwijają się w tempie błyskawicznym, dlatego by im zapobiec lub je wyleczyć trzeba posiadać weterynarza specjalizującego się w leczeniu gryzoni. Jest ich mało, czasem są trudno dostępni, ale jest to bardzo istotne.
Y: Wiadomo, że każdy szczur jest inny. Wybranie tego jedynego musi być przemyślane. Jeśli mogłabyś doradzić czytelnikom, czym się kierować przy wyborze ogonka?
A.Z.: Chciałabym jeszcze powiedzieć, że NIE polecam kupować szczurów w sklepach zoologicznych czy pseudohodowlach (czyli takich, które nie są nigdzie zarejestrowane). Niejednokrotnie zdarzało się, że ludzie kupowali tam szczury chore, które wymagały natychmiastowej opieki weterynaryjnej (a to dodatkowe koszta), zaciążone samiczki, które mogą urodzić od 1 do aż 20 maluszków! (rekordem polskiej rodowodowej samicy jest urodzenie 21 osesków), czy też nie tej płci, która powinna być. Na forum pojawia się wiele historii, kiedy właściciele samiczki postawiają dokupić jej koleżankę w sklepie, co w efekcie kończy się kupieniem samca i niechcianą ciążą samiczki, która już wcześniej była w domu. Należy pamiętać, że szczury to wyjątkowo płodne zwierzęta, które dojrzałość płciową osiągają już w wieku 4 tygodni. Można też trafić na totalnego dzikusa, który nie będzie chciał się dać absolutnie dotknąć, a na wszystko będzie reagował piskiem, kwikiem czy gryzieniem. Naprawdę lepiej zapłacić więcej i kupić szczura z hodowli, który będzie piękny, dobrze odchowany, zdrowy i świetnie zsocjalizowany. W Polsce jest raptem kilka hodowli, większość zarejestrowanych w SHSRP. Z każdą można się skontaktować, zapytać o wszystkie interesujące nas sprawy i zapisać się na miot, w którym urodzi się nasz wymarzony szczur. Czasem można też spotkać hodowców na wystawie, porozmawiać z nimi twarzą w twarz czy też poznać ich szczury – przyszłą matką lub ojca miotu, którymi bylibyśmy zainteresowani. Hodowcy to naprawdę zwyczajni ludzie, nie należy się ich bać.
Serdecznie dziękujemy za wypowiedź i mamy nadzieję, że pomoże to spojrzeć czytelnikom na te zwierzęta łaskawszym wzrokiem. Dodam jeszcze tylko, że w razie pytań śmiało można pisać do nas przez formularz kontaktowy. Doradzimy, pomożemy znaleźć hodowlę lub też wiedzę niezbędną do dbania o naszych małych przyjaciół.
Niestety zwierzęta te nie cieszą się popularnością, a nawet wzbudzają obrzydzenie czy lęk. Wszystko za sprawą przekonania, że szczury roznoszą choroby, co jest może i prawdą w przypadku tych wolno żyjących. Są również uważane za szkodniki, gdyż ze względu na swoją wszystkożerność zdarza im się zatopić ząbki w naszych zapasach.
Na szczęście są ludzie, którzy pokochali te zwierzęta za ich inteligencję, spryt i społeczne zachowania. Zaczęto hodować je w domach, nadawać im imiona i coraz to osobliwszy wygląd poprzez selektywny rozród.
Szczur hodowlany pochodzi od szczurów brązowych. Jest on mniejszy oraz różni się budową od pospolitych, znanych nam z podwórek, szczurów dziko żyjących. Dzięki ukierunkowanej hodowli udało się uzyskać najrozmaitsze odmiany barwne od najczęściej spotykanych, czarno białych hooded (czarna łatka tworzy coś na wzór kapturka na głowie i łopatkach szczurka) poprzez agouti, do husky (niemal idealne odwzorowanie umaszczenia psów rasy Husky), nie wspominając o odmianach bezwłosych lub o sierści kręconej niczym baranek. Doskonale znane są nam też szczury laboratoryjne, albinosy z różowymi oczami, które również trafiają do sprzedaży. Kolejną interesującą cechą szczurków domowych są uszka dumbo, które w przeciwieństwie do naturalnie skierowanych do tyłu, sterczą zabawnie na boki, tworząc z pupila uroczego uszatka.
Rozmaitość odmian można obecnie podziwiać na licznych wystawach, gdzie hobbyści i profesjonalni hodowcy chwalą się swoimi osiągnięciami i gdzie można się wiele dowiedzieć o potrzebach i charakterystyce tych zwierzątek.
W tym celu rozmawiamy z Anną Zajączkowską – młodym hodowcą i członkiem czeskiego, oraz słowackiego związku hodowców szczurów.
Yumi: Kiedy zaczęła się twoja miłość do ogonków?
Anna Zajączkowska: Moja przygoda ze szczurami zaczęła się dzięki rodzicom. Jako mała dziewczynka zapragnęłam posiadać myszki, dlatego moi rodzice odwiedzili sklep zoologiczny. Sprzedawca odwiódł ich jednak od tego pomysłu i polecił kupić szczura. W naszym domu najpierw pojawiła się szczurzyca Gryzelda, która miała w zwyczaju niszczyć większość moich ubrań żeby zbudować gniazdo, potem pojawił się Łatek, anielski samczyk, który uwielbiał się miziać. Do szczurów wróciłam kilka lat później, po ukończeniu gimnazjum i dostaniu się do liceum. Przyniosłam do domu Sake – samiczkę, która miała być mężczyzną. Pasja wróciła na nowo, a ja zaczęłam szukać w Internecie innych pasjonatów tych interesujących stworzeń. Trafiłam na forum Alloszczur, gdzie dowiedziałam się, że szczury to zwierzęta stadne i natychmiast postanowiłam zaadoptować Sake jakieś koleżanki. Z czasem stado się rozrosło, w domu pojawiła się druga płeć i tak żyjemy do dziś
Y: A dlaczego zdecydowałaś się na hodowlę?
A.Z. :Hodowlą szczurów zainteresowałam się już wtedy, kiedy szukałam dla Sake nowych przyjaciółek. Udało mi się zakupić cztery samiczki z polskich hodowli, o cudownych charakterach i wyglądzie, i myślę, że to zainspirowało mnie jeszcze bardziej do zaznajomienia się ze szczurzą genetyką. Zaczęłam szukać, szperać, dowiadywać się. Stało się to moją małą obsesją i pasją zarazem. Niedługo potem nawiązałam współpracę z kilkoma czeskimi i słowackimi hodowlami, zaczęłam przywozić od nich maluszki, uczyć się i odwiedzać wystawy. Myślę, że samą hodowlą zaczęłam się interesować głównie przez moje zamiłowanie do genetyki, ale także dzięki różnorodności szczurzych odmian, gdzie każdy człowiek jest w stanie znaleźć szczura, który będzie ucieleśnieniem jego marzeń. A dodając do tego niesamowitą inteligencję i wspaniałą socjalizację, o którą dba hodowca sprawi, że dane zwierze stanie się wyjątkowym przyjacielem na całe swoje życie. 09.04.11 oficjalnie powstała hodowla Rotta Taivas, którą zarejestrowałam w czeskim i słowackim związku – przez jakiś czas byłam członkiem Stowarzyszenia Hodowców Szczurów Rasowych w Polsce, ale doszłam do wniosku, że to nie związek dla mnie i postanowiłam się z nimi rozstać. Pierwsze mioty pojawiły się w listopadzie 2011 r. po importowanych szczurach. Obecnie staram się wyprowadzić zdrowe i długowieczne linie, które zarazem będą ciekawe odmianowo dla nowych właścicieli. Jesteśmy póki co hodowlą młodą, w której nie urodziło się jeszcze wiele miotów, ale powoli dążymy do wcześniej wytyczonych celów.
Y: Jakie są podstawowe potrzeby szczurków? O czym powinien wiedzieć początkujący właściciel?
A.Z. : Szczury to przede wszystkim zwierzęta stadne. Muszą być trzymane w minimalnie dwu osobniczych stadach. Człowiek nie jest w stanie zastąpić szczurowi drugiego szczura, ponieważ nie porozmawia z nim w ultradźwiękach, nie wyiska, nie będzie się z nim bawić w nocy, kiedy przypada największa aktywność szczurów. Posiadanie dwóch szczurów to znaczne ułatwienie dla właściciela – nie musi non stop zabawiać szczura, ponieważ one same potrafią się zająć sobą, a z drugiej strony jest to też większa radość, gdy można obserwować ich zachowania względem siebie. Klatka, w której spokojnie mogą mieszkać dwa szczury powinna mieć wymiary 60x70x40 cm. Trzeba pamiętać, że głębokość klatki musi mieć 40cm, ponieważ zapewnia to szczurowi możliwość swobodnego obrotu w klatce. Przy wyborze podściółki do klatki radziłabym zrezygnować ze sklepowych trocin, które czasami mogą zainfekowane jakimiś zewnętrznymi pasożytami typu świerzb, etc. Lepiej zapłacić trochę więcej i kupić porządniejszą ściółkę, dzięki której nie sprowadzimy do domu dodatkowych „zwierzątek”. Wystrój klatki zależy tylko i wyłącznie od inwencji właściciela. Można w niej zawiesić hamaki, powstawiać domki, półki – tarasy, koszyczki, cedzaki, wszystko, co podoba się właścicielowi i okaże się idealnym miejscem do spania. Do klatki należy również dokupić poidło, ponieważ nalewanie szczurom wody do miseczek jest kiepskim pomysłem. Często szczury zaraz po wstawieniu przewracają taką miskę wylewając zawartość lub brudzą wodę sprawiając, że jest ona niezdatna do picia. Szczury to z reguły zwierzęta wszystkożerne – zjedzą wszystko, co im się poda, ale to wcale nie oznacza, że wszystko jest dla nich zdrowe. Nie należy im podawać resztek z obiadu ze względu na przyprawy, którymi poprawiamy smak naszych potraw. Najlepiej będzie podawać im zbilansowaną karmę specjalnie przygotowaną dla nich. W sklepach jest do wyboru ich od groma, ja szczególnie polecam Versele Lagę, Baephar, Timmę Rattimę lub karmę laboratoryjną. Oczywiście szczurom można podawać też różnego rodzaju warzywa i owoce, surowe lub gotowane, mięso, „gerbery” – nie przyprawione zmiksowane obiadki czy suszony chleb, który pomoże im ścierać siekacze.
Y: Szczury jako zwierzęta stadne mają bardzo rozbudowane zachowania społeczne. Mogłabyś powiedzieć nam o nich coś więcej?
A.Z.: Tematem rzeką w przypadku szczurów jest ich łączenie. Każde stado jest wyjątkowe, posiada specyficzne relacje między sobą, ustaloną hierarchię, więc każde dołączanie nowego towarzysza powinno być przemyślane i poprzedzone odpowiednimi przygotowaniami. Nie chcę tu zbytnio streszczać całego procesu, ponieważ może się on składać z wielu etapów lub nie (w zależności od stada), a jedyne, co chciałabym dodać to, to, że nie należy się szybko poddawać. Szczury czasem naskakują na siebie, dominują, podskubują, ale to jeszcze nie oznacza, że są do siebie wrogo nastawione. Wielu nowicjuszom robi się żal maluszka, kiedy starsze szczury gonią go, przewracają na plecy, dziabią czy sprawiają, że piszczy. Jednak póki nie leje się krew nie należy szczurów rozdzielać. Kiedy dołącza się nowego szczura do stada szczury muszą ustalić hierarchię na nowo, uwzględniając w niej nowego towarzysza. A na to, trzeba dać im czas. Kłopotem przy łączeniu samców może być burza hormonalna, która trwa od 6 do 12 miesiąca i sprawia, że niektóre samce mogą być bardziej nerwowe czy dominujące. Jeśli taki szczur sprawia problemy, wyżywa się na innych szczurach, czy gryzie właściciela to najlepiej jest go wykastrować. Wiele wykastrowanych samców wycisza się, stają się bardziej skłonne do pieszczot i uspokajają się, a problemy z nimi związane znikają.
Y: A jeśli chodzi o zdrowie naszych ogoniastych przyjaciół? Co robić w przypadku choroby?
A.Z.:Szczury potrzebują specyficznej opieki lekarskiej. Weterynarz zajmujący się nimi musi mieć obycie i doświadczenie w chorobach, które je dotykają – od inwazji pasożytniczej do operacji różnorakich guzów. Szczury są zwierzętami, które często nie pokazują po sobie objawów choroby, ukrywają je, więc właściciel zawsze musi być czujny i przyglądać się swoim pupilom. Sygnałem alarmowym może być „krwista” otoczka wokół oczu lub nosa – jest to porfiryna, która wydziela się w sytuacjach stresowych, chorobowych lub przy obniżeniu odporności. Ostrzeżeniem może być również kichanie, prychanie, chrumczenie, które mogą być objawem choroby górnych dróg oddechowych. Trzeba nadmienić, że wszelkie choroby u szczurów rozwijają się w tempie błyskawicznym, dlatego by im zapobiec lub je wyleczyć trzeba posiadać weterynarza specjalizującego się w leczeniu gryzoni. Jest ich mało, czasem są trudno dostępni, ale jest to bardzo istotne.
Y: Wiadomo, że każdy szczur jest inny. Wybranie tego jedynego musi być przemyślane. Jeśli mogłabyś doradzić czytelnikom, czym się kierować przy wyborze ogonka?
A.Z.: Chciałabym jeszcze powiedzieć, że NIE polecam kupować szczurów w sklepach zoologicznych czy pseudohodowlach (czyli takich, które nie są nigdzie zarejestrowane). Niejednokrotnie zdarzało się, że ludzie kupowali tam szczury chore, które wymagały natychmiastowej opieki weterynaryjnej (a to dodatkowe koszta), zaciążone samiczki, które mogą urodzić od 1 do aż 20 maluszków! (rekordem polskiej rodowodowej samicy jest urodzenie 21 osesków), czy też nie tej płci, która powinna być. Na forum pojawia się wiele historii, kiedy właściciele samiczki postawiają dokupić jej koleżankę w sklepie, co w efekcie kończy się kupieniem samca i niechcianą ciążą samiczki, która już wcześniej była w domu. Należy pamiętać, że szczury to wyjątkowo płodne zwierzęta, które dojrzałość płciową osiągają już w wieku 4 tygodni. Można też trafić na totalnego dzikusa, który nie będzie chciał się dać absolutnie dotknąć, a na wszystko będzie reagował piskiem, kwikiem czy gryzieniem. Naprawdę lepiej zapłacić więcej i kupić szczura z hodowli, który będzie piękny, dobrze odchowany, zdrowy i świetnie zsocjalizowany. W Polsce jest raptem kilka hodowli, większość zarejestrowanych w SHSRP. Z każdą można się skontaktować, zapytać o wszystkie interesujące nas sprawy i zapisać się na miot, w którym urodzi się nasz wymarzony szczur. Czasem można też spotkać hodowców na wystawie, porozmawiać z nimi twarzą w twarz czy też poznać ich szczury – przyszłą matką lub ojca miotu, którymi bylibyśmy zainteresowani. Hodowcy to naprawdę zwyczajni ludzie, nie należy się ich bać.
Serdecznie dziękujemy za wypowiedź i mamy nadzieję, że pomoże to spojrzeć czytelnikom na te zwierzęta łaskawszym wzrokiem. Dodam jeszcze tylko, że w razie pytań śmiało można pisać do nas przez formularz kontaktowy. Doradzimy, pomożemy znaleźć hodowlę lub też wiedzę niezbędną do dbania o naszych małych przyjaciół.
wtorek, 18 września 2012
Wielki powrót.
Po przerwie wracamy z nową energią i pełni pomysłów. Mamy w planach zsynchronizować naszą stronę z profilem na facebook'u by móc jeszcze lepiej Wam pomagać! Odpowiemy na Wasze pytania, doradzimy jak wybrać pupila i co będzie dla niego najlepsze, napiszemy o czym chcecie! Zgłaszajcie swoje sugestie! O czym chcielibyście przeczytać? Czego chcielibyście się dowiedzieć? Z niecierpliwością czekamy!
poniedziałek, 21 maja 2012
Oposition reflex u koni - co to takiego?
Konie jako zwierzęta roślinożerne mają zakodowany w swej naturze strach przed drapieżnikami. Ucieczka jest jedną z ewolucyjnych metod zachowawczych. Drugą jest oposition reflex, ale może zacznę od małego wstępu.
Każdy, kto obcował, lub obcuje z końmi zdaje sobie sprawę z tego, że konie to zwierzęta bardzo strachliwe. Najpierw uciekają a potem sprawdzają, że ten szelest był tylko kotem wskakującym na belkę siana. Nie da się konia oduczyć takiej reakcji na przerażający go bodziec, można go jednak nauczyć myślenia. Odpowiednio ułożony koń zastanowi się czy warto uciekać, czy nie wywoła to jeszcze poważniejszych konsekwencji.
I tu wkracza oposition reflex – jest to naturalny odruch konia, do przeciwstawiania się naciskowi. Oczywistym jest, że gdy drapieżnik skacze na bok konia chcąc zatopić w nim zęby bądź pazury, ucieczka zwierzęcia w drugą stronę spowoduje wyrwanie kawałka skóry z ciała konia. Naparcie na bodziec zmniejsza uszkodzenia, a jednocześnie zwiększa szanse na przeżycie.
Stąd przeciwstawny opór konia, gdy próbujemy podnieść mu nogę, lub gdy chcemy go odsunąć od siebie. Takie napieranie na nas jest jego metodą ,,pokonania’’ drapieżnika, jakim jesteśmy w rozumieniu tych zwierząt.
Na pewno wielu z nas było przy odsadzającym się koniu. Z natury zwierzęta te potrzebują mieć możliwość ucieczki – jej brak (np. uwiązanie konia do nieruchomego obiektu) wywołuje panikę, gdyż koń przestaje myśleć, a zaczyna walczyć o przetrwanie. To ciągnie za sobą przykre konsekwencje (uszkodzenie pyska, sprzętu jeździeckiego, czy ogrodzenia). Naszym zadaniem, jako odpowiedzialnych opiekunów powinno być przygotowanie konia na taką ewentualność.
Porcupine Game – jest to gra, w której uczymy konia ustępować od nacisku. Brzmi niepozornie? A jednak przy odsadzeniu może okazać się zbawienne. W tej grze pokazujemy koniowi, że nie zawsze stawianie oporu popłaca, i że może być inne wyjście niż to zapisane w jego instynkcie. Sama gra polega na ułożeniu dłoni w jeża i ,,kłucie’’ konia palcami w różne miejsca (zad, łopatka, brzuch, ale także i głowa) z początku lekko, gdy koń nie reaguje, odrobinę zwiększamy napięcie aż do uzyskania odpowiedzi. Wtedy natychmiast zwalniamy nacisk i delikatnie głaskamy uciskane przez nas miejsce. Konie są z natury wygodnymi zwierzętami – będą robiły wszystko by uniknąć dyskomfortu, którym w tym przypadku są nasze palce wbijające się w jego skórę. Nauczenie konia ustępowania (zwolnienie nacisku jest dla konia nagrodą, w przyszłości koń zrozumie, że wygodniej jest się odsunąć niż napierać) przyniesie również korzyści w samej jeździe – ustępowanie przed naciskiem łydek.
W przypadku odsadzenia powinniśmy zastosować porcupine game w miejscu tuż za uszami konia, czyli tam gdzie opiera się kantar i poproszenie go w ten sposób o opuszczenie głowy w dół. To da do myślenia zwierzakowi w momencie, gdy spanikuje będąc na uwięzi.
Zapamiętane przez niego doświadczenie, iż na ucisk za uszami najlepiej zareagować opuszczeniem głowy, a nie coraz silniejszym szarpaniem w górę pozwoli uniknąć mu przykrych urazów, a da nam czas na interwencję.
Ta i wiele innych gier mających na celu zdobycie zaufania naszego konia oraz nauczenia go opanowania w najróżniejszych sytuacjach są elementami naturalnego jeździectwa, czyli metody odwoływania się do psychiki konia.
Każdy jeździec powinien zaznajomić się choć z podstawowymi zasadami tej metody (bez względu na dyscyplinę sportu jaką uprawia z koniem) pozwoli to na jeszcze lepsze porozumienie z naszym wierzchowcem, zrozumienie jego potrzeb ale i przede wszystkim umożliwi nam bezpieczną jazdę. Dlatego serdecznie polecam :)
Każdy, kto obcował, lub obcuje z końmi zdaje sobie sprawę z tego, że konie to zwierzęta bardzo strachliwe. Najpierw uciekają a potem sprawdzają, że ten szelest był tylko kotem wskakującym na belkę siana. Nie da się konia oduczyć takiej reakcji na przerażający go bodziec, można go jednak nauczyć myślenia. Odpowiednio ułożony koń zastanowi się czy warto uciekać, czy nie wywoła to jeszcze poważniejszych konsekwencji.
I tu wkracza oposition reflex – jest to naturalny odruch konia, do przeciwstawiania się naciskowi. Oczywistym jest, że gdy drapieżnik skacze na bok konia chcąc zatopić w nim zęby bądź pazury, ucieczka zwierzęcia w drugą stronę spowoduje wyrwanie kawałka skóry z ciała konia. Naparcie na bodziec zmniejsza uszkodzenia, a jednocześnie zwiększa szanse na przeżycie.
Stąd przeciwstawny opór konia, gdy próbujemy podnieść mu nogę, lub gdy chcemy go odsunąć od siebie. Takie napieranie na nas jest jego metodą ,,pokonania’’ drapieżnika, jakim jesteśmy w rozumieniu tych zwierząt.
Na pewno wielu z nas było przy odsadzającym się koniu. Z natury zwierzęta te potrzebują mieć możliwość ucieczki – jej brak (np. uwiązanie konia do nieruchomego obiektu) wywołuje panikę, gdyż koń przestaje myśleć, a zaczyna walczyć o przetrwanie. To ciągnie za sobą przykre konsekwencje (uszkodzenie pyska, sprzętu jeździeckiego, czy ogrodzenia). Naszym zadaniem, jako odpowiedzialnych opiekunów powinno być przygotowanie konia na taką ewentualność.
Porcupine Game – jest to gra, w której uczymy konia ustępować od nacisku. Brzmi niepozornie? A jednak przy odsadzeniu może okazać się zbawienne. W tej grze pokazujemy koniowi, że nie zawsze stawianie oporu popłaca, i że może być inne wyjście niż to zapisane w jego instynkcie. Sama gra polega na ułożeniu dłoni w jeża i ,,kłucie’’ konia palcami w różne miejsca (zad, łopatka, brzuch, ale także i głowa) z początku lekko, gdy koń nie reaguje, odrobinę zwiększamy napięcie aż do uzyskania odpowiedzi. Wtedy natychmiast zwalniamy nacisk i delikatnie głaskamy uciskane przez nas miejsce. Konie są z natury wygodnymi zwierzętami – będą robiły wszystko by uniknąć dyskomfortu, którym w tym przypadku są nasze palce wbijające się w jego skórę. Nauczenie konia ustępowania (zwolnienie nacisku jest dla konia nagrodą, w przyszłości koń zrozumie, że wygodniej jest się odsunąć niż napierać) przyniesie również korzyści w samej jeździe – ustępowanie przed naciskiem łydek.
W przypadku odsadzenia powinniśmy zastosować porcupine game w miejscu tuż za uszami konia, czyli tam gdzie opiera się kantar i poproszenie go w ten sposób o opuszczenie głowy w dół. To da do myślenia zwierzakowi w momencie, gdy spanikuje będąc na uwięzi.
Zapamiętane przez niego doświadczenie, iż na ucisk za uszami najlepiej zareagować opuszczeniem głowy, a nie coraz silniejszym szarpaniem w górę pozwoli uniknąć mu przykrych urazów, a da nam czas na interwencję.
Ta i wiele innych gier mających na celu zdobycie zaufania naszego konia oraz nauczenia go opanowania w najróżniejszych sytuacjach są elementami naturalnego jeździectwa, czyli metody odwoływania się do psychiki konia.
Każdy jeździec powinien zaznajomić się choć z podstawowymi zasadami tej metody (bez względu na dyscyplinę sportu jaką uprawia z koniem) pozwoli to na jeszcze lepsze porozumienie z naszym wierzchowcem, zrozumienie jego potrzeb ale i przede wszystkim umożliwi nam bezpieczną jazdę. Dlatego serdecznie polecam :)
sobota, 12 maja 2012
Felieton: Psia inteligencja.
Kilka ostatnich dni było szczególnie chłodnych, co niechcący przypomniało mi o zimie, a wraz z nią o zabawnym, a zarazem zaskakującym incydencie, którego sprawczynią była moja psia towarzyszka.
Zapewne każdy zna mniej więcej język gestów, jakim posługuje się jego pupil. Założę się, że doskonale wiecie, gdy Wasza pociecha ma ochotę na spacer, lub gdy marzy o czymś szczególnie pysznym z lodówki, czy nie może sięgnąć ulubionej zabawki schowanej głęboko za szafką. Towarzyszy temu zwykle kanonada popiskiwań, tupot łapek, niecierpliwe parsknięcia i błagalne spojrzenie, którym zwykle tak ciężko się oprzeć. :) świadczy to o niewątpliwej komunikatywności zwierząt, jeśli nie o samej ich inteligencji.
Tyczy się to nie tylko zachcianek, ale również zwierzęcych potrzeb. Bo jak biedne zwierzę ma nam zakomunikować np. złe samopoczucie? No, więc moja psina wymyśliła swój własny sygnał, którym daje nam znać, o nagłej potrzebie wyjścia na dwór, w sytuacjach choroby, lub gdy po prostu nie może wytrzymać do kolejnego spaceru. Jako, że od szczeniaka była spryciulą i bardzo szybko nauczyła się otwierać w domu drzwi skacząc na klamkę, skojarzyła ten sam gest z wychodzeniem na dwór. To wraz z popiskiwaniem lub znaczącym wskazywaniem smyczy jest nazbyt wyraźne, by można było to pomylić z czymkolwiek innym.
Pewnego pięknego, zimowego dnia, gdy pogoda za oknem była przepyszna, a świeże zaspy śniegu kusiły do zabawy, zostałam przez moje psie szczęście zaniepokojona takimi właśnie objawami. Czym prędzej się ubrałam i zbiegłam z futrem na dół. Prowadziłam ją na smyczy, uważnie obserwując chcąc wykryć ewentualne oznaki choroby, jednak moja towarzyszka nie okazywała najmniejszego zainteresowania załatwianiem swoich potrzeb. Nie mogłam za to wybić jej z głowy radosnych podskoków, tarzania się w śniegu i ogólnego zapraszania do zabawy. Po kilku minutach zdziwiona wróciłam do domu, by po kilkudziesięciu minutach pies znów zaczął skakać na drzwi.
Moja reakcja była podobna do pierwszej, choć schodziłam po schodach z pewną dozą nieufności. Gdy pupilka zamiast spoważnieć, ze zdwojoną siłą zaczęła zachwycać się białym puchem dotarło do mnie, w czym rzecz.
Mądre zwierzę (choć doprawdy nie mam pojęcia jak to wykoncypowała) uznało, iż okazując oznaki choroby natychmiast wyjdzie na spacer, a to oznaczało jej ukochany śnieg!
Za trzecim razem nie dałam się nabrać, jednak wraz z rodziną stanęliśmy przed nie lada problemem. Bo niby jak odróżnić ten fałszywy sygnał od prawdziwego? Psina próbowała swoich sztuczek prawie całą zimę, zanim udało nam się jej to wyperswadować.
Imponujący jest jednak fakt, jak pies potrafił wymyślić sobie całą strategię manipulowania ludźmi, by osiągnąć swój cel, jakim była zabawa w śnieżnobiałym puchu. Jest to świadectwo nie tylko inteligencji, ale niezwykłego kojarzenia faktów, i przewidywania skutków! Nie sądzicie, że to niezwykłe?
Zapewne każdy zna mniej więcej język gestów, jakim posługuje się jego pupil. Założę się, że doskonale wiecie, gdy Wasza pociecha ma ochotę na spacer, lub gdy marzy o czymś szczególnie pysznym z lodówki, czy nie może sięgnąć ulubionej zabawki schowanej głęboko za szafką. Towarzyszy temu zwykle kanonada popiskiwań, tupot łapek, niecierpliwe parsknięcia i błagalne spojrzenie, którym zwykle tak ciężko się oprzeć. :) świadczy to o niewątpliwej komunikatywności zwierząt, jeśli nie o samej ich inteligencji.
Tyczy się to nie tylko zachcianek, ale również zwierzęcych potrzeb. Bo jak biedne zwierzę ma nam zakomunikować np. złe samopoczucie? No, więc moja psina wymyśliła swój własny sygnał, którym daje nam znać, o nagłej potrzebie wyjścia na dwór, w sytuacjach choroby, lub gdy po prostu nie może wytrzymać do kolejnego spaceru. Jako, że od szczeniaka była spryciulą i bardzo szybko nauczyła się otwierać w domu drzwi skacząc na klamkę, skojarzyła ten sam gest z wychodzeniem na dwór. To wraz z popiskiwaniem lub znaczącym wskazywaniem smyczy jest nazbyt wyraźne, by można było to pomylić z czymkolwiek innym.
Pewnego pięknego, zimowego dnia, gdy pogoda za oknem była przepyszna, a świeże zaspy śniegu kusiły do zabawy, zostałam przez moje psie szczęście zaniepokojona takimi właśnie objawami. Czym prędzej się ubrałam i zbiegłam z futrem na dół. Prowadziłam ją na smyczy, uważnie obserwując chcąc wykryć ewentualne oznaki choroby, jednak moja towarzyszka nie okazywała najmniejszego zainteresowania załatwianiem swoich potrzeb. Nie mogłam za to wybić jej z głowy radosnych podskoków, tarzania się w śniegu i ogólnego zapraszania do zabawy. Po kilku minutach zdziwiona wróciłam do domu, by po kilkudziesięciu minutach pies znów zaczął skakać na drzwi.
Moja reakcja była podobna do pierwszej, choć schodziłam po schodach z pewną dozą nieufności. Gdy pupilka zamiast spoważnieć, ze zdwojoną siłą zaczęła zachwycać się białym puchem dotarło do mnie, w czym rzecz.
Mądre zwierzę (choć doprawdy nie mam pojęcia jak to wykoncypowała) uznało, iż okazując oznaki choroby natychmiast wyjdzie na spacer, a to oznaczało jej ukochany śnieg!
Za trzecim razem nie dałam się nabrać, jednak wraz z rodziną stanęliśmy przed nie lada problemem. Bo niby jak odróżnić ten fałszywy sygnał od prawdziwego? Psina próbowała swoich sztuczek prawie całą zimę, zanim udało nam się jej to wyperswadować.
Imponujący jest jednak fakt, jak pies potrafił wymyślić sobie całą strategię manipulowania ludźmi, by osiągnąć swój cel, jakim była zabawa w śnieżnobiałym puchu. Jest to świadectwo nie tylko inteligencji, ale niezwykłego kojarzenia faktów, i przewidywania skutków! Nie sądzicie, że to niezwykłe?
piątek, 4 maja 2012
Jak pomóc zwierzakom przetrwać upały?
Na dworze robi się coraz cieplej, a nawet powinnam powiedzieć, że całkiem upalnie. Jak co roku chowamy zimowe ubrania do szafy i zrzucamy z siebie coraz więcej. Jednak, co mają począć zwierzaki obrośnięte futerkiem?
Lato i związane z nim wysokie temperatury stanowią dla naszych pupili nie małe zagrożenie. Także dla życia.
Psy i koty, które się nie pocą, a ich jedyną formą termoregulacji jest zianie, są szczególnie narażone na hipertermię, czyli zespół dolegliwości związanych z przegrzaniem organizmu.
Jak takie przegrzanie rozpoznać?
U kotów z reguły przegrzanie objawia się gorącymi uszkami (temperatura ciała zbliża się do 42st), ciepłym lub nawet suchym nosem, ogólnym podenerwowaniem (bieganiem, wydawaniem dźwięków) i znacznie przyspieszonym oddechem. W skrajnych przypadkach mogą wystąpić drgawki, a nawet utrata przytomności. W przypadku braku interwencji grozi to śmiercią zwierzęcia.
Psy wykazują podobne objawy. Zaniepokoić powinno nas bardzo intensywne zianie, ślinotok, suche wargi lub zmiana zabarwienia dziąseł. Można zaobserwować podenerwowanie, szybki i słabo wyczuwalny puls. W ostateczności również mogą się pojawić drgawki i utrata przytomności świadczące o skrajnym stanie zwierzęcia.
Jak nieść pierwszą pomoc?
Zwierzę natychmiast powinno zostać przeniesione do chłodnego miejsca. Należy zastosować chłodne okłady, zwłaszcza na głowę (tu uwaga, żeby nie przesadzać - polanie psa lub kota lodowatą wodą może się skończyć szokiem termicznym, co z kolei da efekt odwrotny do zamierzonego; osobiście polecam okłady z ręcznika nasączonego chłodną wodą). Powinniśmy też podawać pupilowi schłodzoną wodę do picia i zapewnić mu dostęp do świeżego powietrza, żeby łatwiej mu było oddychać. W skrajnych przypadkach (gdy wystąpią objawy świadczące o ostrej hipertermii) po początkowym schłodzeniu futrzaka niezwłocznie powinniśmy udać się do weterynarza!
Jak zapobiegać przegrzaniu?
To wymaga tylko ruszenia głową. Nie zamykamy psa w samochodzie (nawet na krótki czas, temperatura w aucie wzrasta w okropnym tempie), nie zamykamy kota na oświetlonym słońcem balkonie, psy chowane na tak zwanym ,,łańcuchu’’ muszą mieć dostęp do zacienionego miejsca!
Drugim ważnym krokiem jest nieograniczony dostęp zwierzaka do świeżej, chłodnej wody. Jest to szczególnie istotne, gdy karmimy go głównie suchą karmą, która zwiększa pragnienie. Jeśli mamy psa długowłosego, dobrym pomysłem byłoby wystrzyżenie go na okres letni, szczotkowanie też nie zaszkodzi, gdyż pomoże usunąć resztki zimowego podszerstka, który zatrzymuje ciepło. (Sama w lecie zwilżam futro mojego psa, raz, dwa razy dziennie, co również przynosi mu ulgę.)
Na co jeszcze powinniśmy zwrócić uwagę?
Jeśli mamy zwierzaka otyłego, lub po przebytych chorobach serca, powinniśmy szczególnie uważać na jego zachowanie. Wiem, że piękna pogoda zachęca do dalekich spacerów, jednak oceńmy realnie możliwości naszego kompana. Powinniśmy również kontrolować ich wysiłek fizyczny, i mimo, że futrzak wydaje się w wniebowzięty biegając za piłką, jego entuzjazm może być nadmierny. Jako odpowiedzialni opiekunowie, po kilku rzutach zarządźmy przerwę, by zwierzak mógł w cieniu złapać oddech, napić się wody i uspokoić tętno, w innym wypadku może się to skończyć zawałem…
Nie możemy zapominać o gryzoniach, które przez naszą nieuwagę mogą zostać narażone na wysokie temperatury. Zadbajmy, żeby ich klatki znajdowały się w przewiewnych i nie nasłonecznionych miejscach. Pilnujmy czystości poidełka, w którym w skutek temperatury woda może skisnąć, lub pojawią się w nim glony.
Dotyczy to również akwariów, które mogą wymagać częstszego czyszczenia; powinniśmy się też upewnić, czy woda jest dobrze natleniona, gdyż w wysokich temperaturach spada wysycenie wody tlenem, a to z kolei może prowadzić do śnięcia ryb.
Mam nadzieję, że informacje okażą się przydatne :)
Lato i związane z nim wysokie temperatury stanowią dla naszych pupili nie małe zagrożenie. Także dla życia.
Psy i koty, które się nie pocą, a ich jedyną formą termoregulacji jest zianie, są szczególnie narażone na hipertermię, czyli zespół dolegliwości związanych z przegrzaniem organizmu.
Jak takie przegrzanie rozpoznać?
U kotów z reguły przegrzanie objawia się gorącymi uszkami (temperatura ciała zbliża się do 42st), ciepłym lub nawet suchym nosem, ogólnym podenerwowaniem (bieganiem, wydawaniem dźwięków) i znacznie przyspieszonym oddechem. W skrajnych przypadkach mogą wystąpić drgawki, a nawet utrata przytomności. W przypadku braku interwencji grozi to śmiercią zwierzęcia.
Psy wykazują podobne objawy. Zaniepokoić powinno nas bardzo intensywne zianie, ślinotok, suche wargi lub zmiana zabarwienia dziąseł. Można zaobserwować podenerwowanie, szybki i słabo wyczuwalny puls. W ostateczności również mogą się pojawić drgawki i utrata przytomności świadczące o skrajnym stanie zwierzęcia.
Jak nieść pierwszą pomoc?
Zwierzę natychmiast powinno zostać przeniesione do chłodnego miejsca. Należy zastosować chłodne okłady, zwłaszcza na głowę (tu uwaga, żeby nie przesadzać - polanie psa lub kota lodowatą wodą może się skończyć szokiem termicznym, co z kolei da efekt odwrotny do zamierzonego; osobiście polecam okłady z ręcznika nasączonego chłodną wodą). Powinniśmy też podawać pupilowi schłodzoną wodę do picia i zapewnić mu dostęp do świeżego powietrza, żeby łatwiej mu było oddychać. W skrajnych przypadkach (gdy wystąpią objawy świadczące o ostrej hipertermii) po początkowym schłodzeniu futrzaka niezwłocznie powinniśmy udać się do weterynarza!
Jak zapobiegać przegrzaniu?
To wymaga tylko ruszenia głową. Nie zamykamy psa w samochodzie (nawet na krótki czas, temperatura w aucie wzrasta w okropnym tempie), nie zamykamy kota na oświetlonym słońcem balkonie, psy chowane na tak zwanym ,,łańcuchu’’ muszą mieć dostęp do zacienionego miejsca!
Drugim ważnym krokiem jest nieograniczony dostęp zwierzaka do świeżej, chłodnej wody. Jest to szczególnie istotne, gdy karmimy go głównie suchą karmą, która zwiększa pragnienie. Jeśli mamy psa długowłosego, dobrym pomysłem byłoby wystrzyżenie go na okres letni, szczotkowanie też nie zaszkodzi, gdyż pomoże usunąć resztki zimowego podszerstka, który zatrzymuje ciepło. (Sama w lecie zwilżam futro mojego psa, raz, dwa razy dziennie, co również przynosi mu ulgę.)
Na co jeszcze powinniśmy zwrócić uwagę?
Jeśli mamy zwierzaka otyłego, lub po przebytych chorobach serca, powinniśmy szczególnie uważać na jego zachowanie. Wiem, że piękna pogoda zachęca do dalekich spacerów, jednak oceńmy realnie możliwości naszego kompana. Powinniśmy również kontrolować ich wysiłek fizyczny, i mimo, że futrzak wydaje się w wniebowzięty biegając za piłką, jego entuzjazm może być nadmierny. Jako odpowiedzialni opiekunowie, po kilku rzutach zarządźmy przerwę, by zwierzak mógł w cieniu złapać oddech, napić się wody i uspokoić tętno, w innym wypadku może się to skończyć zawałem…
Nie możemy zapominać o gryzoniach, które przez naszą nieuwagę mogą zostać narażone na wysokie temperatury. Zadbajmy, żeby ich klatki znajdowały się w przewiewnych i nie nasłonecznionych miejscach. Pilnujmy czystości poidełka, w którym w skutek temperatury woda może skisnąć, lub pojawią się w nim glony.
Dotyczy to również akwariów, które mogą wymagać częstszego czyszczenia; powinniśmy się też upewnić, czy woda jest dobrze natleniona, gdyż w wysokich temperaturach spada wysycenie wody tlenem, a to z kolei może prowadzić do śnięcia ryb.
Mam nadzieję, że informacje okażą się przydatne :)
sobota, 28 kwietnia 2012
Problem z komentarzami.
Udało się naprawić problem z dodawaniem komentarzy :) Dziekuję za powiadomienie i zapraszam do pisania.
Felieton : Kocia rzecz o kartonowym pudełku.
Miau? Coś ty kotku miał?
Miałem ja miseczkę mleczka,
Teraz pusta jest miseczka, a jeszcze bym chciał...
Kto nie zna tego wierszyka? Znają go chyba wszyscy. I tak, jak pamiętają o czym marzył kotek, tak też błędnie mogli by pomyśleć, że ów białe mleczko jest istotą kociego szczęścia.
Niestety, jako posiadaczka kota i jako istotka zainteresowana zwierzęcym zdrowiem wiem, że laktoza zawarta w tym właśnie mleczku bardzo często jest nie tolerowana przez koci organizm i bardziej szkodzi niż cieszy...
Jednakże moja kocia towarzyszka co dzień uświadamia mi, że istotą kociego szczęścia są najczęściej przedmioty błache i dla nas, ludzi, z goła niepozorne.
No bo czegóż można spodziewać się po zwykłym, kartonowym pudełku po butach?
Dla człowieka, po wyjęciu zawartości takie pudełeczko staje się mało interesującym, raczej bezużytecznym klamotem, nadającym się do wyrzucenia, lub ewentualnie, u co bardziej kreatywnych osobników - do przetrzymywania w nim butów dla lepszego ładu w szafce.
Jednak dla kota...
Tu sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Co dziennie obserwuję z zaciekawieniem moją kotkę, jak sobie z takim pudełkiem poczyna i zachodzę w głowę skąd u niej taki pociąg do tego, mogłoby się zdawać, śmiecia.
Moje zainteresowanie tą sprawą osiągnęło apogeum, gdy dotarł do mnie fakt, iż moja szybko rosnąca kota ledwo się w tym pudełeczku mieści, a jednak karton w żaden sposób nie stracił na wartości - a mogłabym nawet rzec, że pociąga ją nawet bardziej niż wtedy, gdy leżąc w nim miała spory zapas miejsca na ewentualną zmianę pozycji.
Co więcej - cokolwiek włożone do tego pudełka staje się natychmiast obiektem kociego zainteresowania i albo jest z tego pudełka wyrzucane na zewnątrz, albo jest na przemian wyjmowane i wkładane spowrotem w ramach jakiejś niezrozumiałej dla mnie kociej zabawy.
Zapytuję więc moje futerko - o co chodzi?
Czy to dźwięk jaki wydaje papierowa masa?
Czy to zapach kartonu jest tak pociągający?
Czy niewygoda związana z zbyt małym rozmiarem pudełka?
(może kota ma skłonności masochistyczne?)
Czy może smak? - przychodzi mi na myśl patrząc jak kicia obgryza kanty z wyrazem błogości na pyszczku.
Pytam, a moja mała patrząc na mnie z powagą odpowiada: Miau
Nagle wszystko staje się dziecinnie proste i zrozumiałe.
Nie ma właściwego powodu.
Sam brak powodu mógłby być w zasadzie wystarczającym powodem...
Sama prostota tego przeklętego pudełka jest istotą jego świetności.
Jego i całej masy rzeczy, które są tak uwielbiane przez koty - papierowe chusteczki, kolorowe piórka, skrawki materiału, zakrętki od długopisów czy choćby najzwyklejsze sznurki.
Kto ma kota dobrze wie, że ta istota potrafi znaleźć coś fascynującego niemal w każdym przedmiocie :
np.
-kiedy bada szybkość spadania, z uwagą strącając kolejne, coraz to większe przedmioty ze stołu, półki czy parapetu.
-w szparze pod drzwiami, kiedy to godzinami potrafi leżeć i ze skupieniem wkładać do szczeliny łapkę, badając co się kryje za drzwiami.
-w kwiatkach, kiedy pilnie uczy się przesadzać roślinki, zmieniając ich miejsce na parapecie lub wyciągając z nich ziemię i układając obok doniczki.
-w zakrętce od długopisu, która popychana, z mniejszą lub większą siłą po parkiecie, sunie do przodu niczym pocisk z fascynującym dźwiękiem.
-w papierowej torbie, do której wejdzie i sprawdzi jej zawartość, nawet jeśli to wydaje się fizycznie nie możliwe.
- w wodzie, kiedy to siedząc godzinami bada z naukową skurpulatnością przepływ cieczy w kranie działającym na dotyk (nie bacząc na milionowe rachunki przychodzące pod koniec miesiąca - przecież nie będzie w imię nauki liczyć pieniędzy!)
A idealnym podsumowaniem mojej tezy będzie fakt, iż nawet najbardziej rozbrykana kota, choćby została przyłapana na ciężkim psoceniu i rozrabianiu, złapana i włożona do takiego pudełka niemal odrazu zasypia, czy też bawi się dalej, grzecznie, nie wychodząc już z pudełka np. łapiąc swój własny ogonek...
Miałem ja miseczkę mleczka,
Teraz pusta jest miseczka, a jeszcze bym chciał...
Kto nie zna tego wierszyka? Znają go chyba wszyscy. I tak, jak pamiętają o czym marzył kotek, tak też błędnie mogli by pomyśleć, że ów białe mleczko jest istotą kociego szczęścia.
Niestety, jako posiadaczka kota i jako istotka zainteresowana zwierzęcym zdrowiem wiem, że laktoza zawarta w tym właśnie mleczku bardzo często jest nie tolerowana przez koci organizm i bardziej szkodzi niż cieszy...
Jednakże moja kocia towarzyszka co dzień uświadamia mi, że istotą kociego szczęścia są najczęściej przedmioty błache i dla nas, ludzi, z goła niepozorne.
No bo czegóż można spodziewać się po zwykłym, kartonowym pudełku po butach?
Dla człowieka, po wyjęciu zawartości takie pudełeczko staje się mało interesującym, raczej bezużytecznym klamotem, nadającym się do wyrzucenia, lub ewentualnie, u co bardziej kreatywnych osobników - do przetrzymywania w nim butów dla lepszego ładu w szafce.
Jednak dla kota...
Tu sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Co dziennie obserwuję z zaciekawieniem moją kotkę, jak sobie z takim pudełkiem poczyna i zachodzę w głowę skąd u niej taki pociąg do tego, mogłoby się zdawać, śmiecia.
Moje zainteresowanie tą sprawą osiągnęło apogeum, gdy dotarł do mnie fakt, iż moja szybko rosnąca kota ledwo się w tym pudełeczku mieści, a jednak karton w żaden sposób nie stracił na wartości - a mogłabym nawet rzec, że pociąga ją nawet bardziej niż wtedy, gdy leżąc w nim miała spory zapas miejsca na ewentualną zmianę pozycji.
Co więcej - cokolwiek włożone do tego pudełka staje się natychmiast obiektem kociego zainteresowania i albo jest z tego pudełka wyrzucane na zewnątrz, albo jest na przemian wyjmowane i wkładane spowrotem w ramach jakiejś niezrozumiałej dla mnie kociej zabawy.
Zapytuję więc moje futerko - o co chodzi?
Czy to dźwięk jaki wydaje papierowa masa?
Czy to zapach kartonu jest tak pociągający?
Czy niewygoda związana z zbyt małym rozmiarem pudełka?
(może kota ma skłonności masochistyczne?)
Czy może smak? - przychodzi mi na myśl patrząc jak kicia obgryza kanty z wyrazem błogości na pyszczku.
Pytam, a moja mała patrząc na mnie z powagą odpowiada: Miau
Nagle wszystko staje się dziecinnie proste i zrozumiałe.
Nie ma właściwego powodu.
Sam brak powodu mógłby być w zasadzie wystarczającym powodem...
Sama prostota tego przeklętego pudełka jest istotą jego świetności.
Jego i całej masy rzeczy, które są tak uwielbiane przez koty - papierowe chusteczki, kolorowe piórka, skrawki materiału, zakrętki od długopisów czy choćby najzwyklejsze sznurki.
Kto ma kota dobrze wie, że ta istota potrafi znaleźć coś fascynującego niemal w każdym przedmiocie :
np.
-kiedy bada szybkość spadania, z uwagą strącając kolejne, coraz to większe przedmioty ze stołu, półki czy parapetu.
-w szparze pod drzwiami, kiedy to godzinami potrafi leżeć i ze skupieniem wkładać do szczeliny łapkę, badając co się kryje za drzwiami.
-w kwiatkach, kiedy pilnie uczy się przesadzać roślinki, zmieniając ich miejsce na parapecie lub wyciągając z nich ziemię i układając obok doniczki.
-w zakrętce od długopisu, która popychana, z mniejszą lub większą siłą po parkiecie, sunie do przodu niczym pocisk z fascynującym dźwiękiem.
-w papierowej torbie, do której wejdzie i sprawdzi jej zawartość, nawet jeśli to wydaje się fizycznie nie możliwe.
- w wodzie, kiedy to siedząc godzinami bada z naukową skurpulatnością przepływ cieczy w kranie działającym na dotyk (nie bacząc na milionowe rachunki przychodzące pod koniec miesiąca - przecież nie będzie w imię nauki liczyć pieniędzy!)
A idealnym podsumowaniem mojej tezy będzie fakt, iż nawet najbardziej rozbrykana kota, choćby została przyłapana na ciężkim psoceniu i rozrabianiu, złapana i włożona do takiego pudełka niemal odrazu zasypia, czy też bawi się dalej, grzecznie, nie wychodząc już z pudełka np. łapiąc swój własny ogonek...
niedziela, 22 kwietnia 2012
Wizyta u groomera - futerkowy dramat.
Ostatnimi czasy coraz więcej słychać w naszym kraju o psich salonach piękności. Bo kto by nie chciał, żeby jego pupil wyglądał pięknie? Wysyp salonów groomerskich i wcale nie takie straszne ceny coraz częściej zachęcają nas do zadbania o naszego zwierzaka w profesjonalny sposób.
Czym jest grooming?
Większości z nas termin ten kojarzy się ze strzyżeniem i kąpaniem psów. Jest w tym dużo racji, choć grooming obejmuje znacznie szerszą gamę zabiegów pielęgnacyjnych nie tylko dla psów. Mieści się w nim kąpanie, strzyżenie, trymowanie, ale i również dbanie o pazury, czystość uszu czy oczu. Dotyczy to wszelkiego rodzaju zwierząt domowych, psów, kotów, królików a nawet koni.
Zawód groomera wymaga specjalnych umiejętności :
Przedewszystkim opanowania i spokoju. Zwierzęta nie zawsze cierpliwie stoją, bywa, że są przerażone lub nawet agresywne. Stąd potrzebna jest spora wiedza z behawiorystyki zwierząt (behave – zachowywać się), a oprócz tego spory talent manualny. Strzyżenie wiercącego się zwierzaka nie jest łatwe!
Przygotowanie!
Dlatego ważne jest, by odpowiednio przygotować naszego pupila do takiej wizyty. Naszym zadaniem jako właścicieli jest nie tylko dostarczenie zwierzaka do salonu, ale i nauczenie go właściwego zachowania na stole. To znacznie ułatwi pracę groomerowi i zmniejszy ryzyko skaleczeń podczas strzyżenia.
Nawet jeśli nasz pupil nie jest mistrzem, nie uczestniczy w wystawach, a strzyżenie jego sierści ma jedynie kosmetyczny charakter powinien być on przygotowany na taką ,,przygodę’’.
Dobrze jest, o ile mamy taką możliwość i jeśli pozwalają na to gabaryty zwierzęcia oswoić pupila ze stołem. Powinniśmy nauczyć go spokojnego stania na takiej platformie.
Drugim krokiem będzie oswojenie go z dźwiękami, jakie mogą wydawać urządzenia służące do strzyżenia. Dobrym pomysłem jest oswojenie zwierzaka z dźwiękiem elektrycznej maszynki (może do tego posłużyć zwykła maszynka do golenia) i suszarki do włosów.
Kolejnym krokiem byłoby odwiedzenie salonu, na razie bez strzyżenia. W dobrych salonach groomerskich, które mają na uwadze nie tylko zarobek, ale i dobre samopoczucie zwierzęcia powinna być możliwość próbnego przyprowadzenia psa czy kota. W trakcie takiej wizyty stawiamy pupila na stole, pozwalamy groomerowi go dotykać, ustawiać tak jak miałoby to miejsce w czasie strzyżenia i nagradzać zwierzę za właściwe zachowanie. Przy kolejnej wizycie, gdy pozostawimy futrzaka w rękach specjalisty nie będzie to dla niego takim zaskoczeniem i zdecydowanie zmniejszy stres.
Należy pamiętać o środkach ostrożności. Nawet jeśli na co dzień nasz pupil zachowuje się nienagannie, dobrze jest podczas pierwszej wizyty obserwować jego zachowanie i w razie takiej konieczności zaopatrzyć się w kaganiec – który będzie ochroną dla fryzjera. Nawet najbardziej ułożone zwierzęta w stresujących sytuacjach stają się nieprzewidywalne.
Jeśli już przygotujemy siebie i zwierzaka nic nie stoi na przeszkodzie :) Niech wasi czworonożni będą piękni!
piątek, 20 kwietnia 2012
Do serca przytul psa, weź na kolana kota...
Wielu z nas marzy o własnym pupilu, a równie wielu ma pod swoim dachem psa, kota, lub jakieś inne futerko. Ale co o nich tak naprawdę wiemy? Żyją z nami, śpią w naszym łóżku, umilają nam czas. Tylko czy są z nami szczęśliwe? Często spotykam się z różnymi opiniami. Jedni twierdzą, że ich pupil jest najszczęśliwszym zwierzakiem na świecie. Jak to? - mówią - Ma najlepsze jedzenie, najładniejsze miseczki, diamentową obróżkę i śpi z panią w łóżku. Do tego wszędzie podróżuje w pięknej torbie w kwiatki. Tylko czy to jest to, czego nasz pupil naprawdę od nas oczekuje? No ale przecież inne zwierzęta mają o wiele gorzej. Są bite, mieszkają na dworze czy żyją na uwięzi... Racja. Niektórzy ludzie nie mają za grosz współczucia, i traktują zwierzęta jak nic nie czujące pluszowe zabawki, które jak się znudzą lądują na ulicy, lub przytrafia im się coś jeszcze straszniejszego. Wszyscy o tym wiedzą, i często o tym słyszymy. Jednak z jakichś powodów nikt nie mówi o ludziach, którzy kochając swoje zwierzątka ,,za bardzo'' czynią im jeszcze gorszą krzywdę. Jako osoba, która zna się na behawiorystyce zwierząt muszę z przykrością stwierdzić, że mamy w Polsce zastraszającą ilość psów niezrównoważonych i krzywdzonych psychicznie każdego dnia. Wystarczy wyjść na ulicę żeby zauważyć jak, kto traktuje swojego psa. Niestety większość ludzi postrzega swojego czworonożnego przyjaciela jako ,,zwierzęce'' dziecko, którego nigdy nie miało. Co rusz widzę pieski w ubrankach, w kolorowych smyczach i obróżkach, które ciągną swoich właścicieli z obłędem w oczach, uciekają od nich czując choćby cień wolności, lub mają problemy z agresją czy lękiem. Są pełne obsesji i nerwic. Co dzień wyprowadzając moją sunię widzę jakąś kobietę z irytacją wykrzykującą imię swojej pupilki, która ani myśli do niej podejść całkowicie zaabsorbowana obwąchiwaniem czegoś w trawie. Właścicielka zapytana o powód swojej niedołężności mamrocze coś ze zdenerwowaniem, że ona poprostu jest taka żywa i lubi biegać... Z żalem patrzę na znajomą sunię, jednak wiem, że jaka kolwiek próba wytłumaczenia kobiecie jej zachowania jest bezcelowa. Ludzie zwyczajnie nie potrafią zerwać z postrzeganiem zwierząt w sposób zapewniający spełnienie ich potrzeb emocjonalnych. Tylko ja pytam, jakim kosztem? Ze smutkiem stwierdzam, że nic nie wiemy o naszych pupilach i ich potrzebach. Nie rozumiemy, że oprócz miłości i pieszczot zwierzęta potrzebują dyscypliny i codziennych wyzwań żeby móc żyć w równowadze. Inaczej szybko się nudzą, rośnie w nich frustracja, a wtedy początek mają właśnie kłopoty - pupile zaczynają niszczyć mieszkanie, okazywać agresję czy pojawiają się oznaki obsesji lub przeróżnych manii. Kupujemy, lub sprowadzamy do domu zwierzaka bo chcemy żeby ktoś towarzyszył nam w życiu codziennym, spędzał z nami czas i służył nam swoim ciepłem w chwilach słabości. Zapominamy tylko, że przed tym powinniśmy zdać sobie sprawę z potrzeb takiego zwierzaka. Przytoczę inny przykład : Znam dwie starsze panie, które adoptowały ze schroniska przemiłą suczkę, jednak co dzień widzę je na spacerach z nietęgimi minami. Pytam co się dzieje. Jak się okazuje sunia zaczyna sprawiać coraz więcej problemów. Ciągnie zbyt mocno na smyczy, tak że ledwo są w stanie ją wyprowadzać, w domu niszczy meble i inne przedmioty... A ostatnio nawet zaczęła okazywać agresję w stosunku do właścicielek. Zmartwiona chcę pomóc kobietom. Proponuję kilka prostych rozwiązań, które mogą przynieść efekty już po kilku dniach. Obie panie patrzą na mnie zmieszane. - Ale ja nie chcę urazić jej uczuć... - mówi pierwsza - Jest ze schroniska, dlatego chcę żeby była szczęśliwa... Nie potrafi zrozumieć, że sunia była by szczęśliwa, gdyby nie to jak jest traktowana. Nie chce przyjąć do świadomości, że dyscyplina jest potrzebna w obcowaniu z psem i nie wolno mu pozwalać na dominację w domu. Pies jest zwierzęciem stadnym - natura wpoiła mu, że naturalnym porządkiem rzeczy jest hierarchia w stadzie - jednym wolno więcej, innym mniej. To w żadnym przypadku nie jest okrucieństwo! Pies bez poczucia swojego miejsca w stadzie szybko się gubi wśród niuansów codziennego życia, a to prowadzi do konfliktów! Taki psiak nie wie jak się zachować w określonych sytuacjach, a nie widząc w nas autorytetu - swojego przywódcy stada, nie ma nawet kogo zapytać o zdanie! Wyobraźcie sobie jak to jest być królem i nie mieć pojęcia o rządzeniu państwem. Bardzo szybko przekonacie się jak bez odpowiedniej wiedzy łatwo się pogubić i popełnić błędy! Teraz pomyślcie, że mousicie to robić codziennie, popełniając coraz więcej błędów i jeszcze bardziej się gubiąc nakręcając tylko tą dziką spiralę - w tym przypadku kłopoty psychiczne są tylko kwestią czasu! To samo tyczy się kotów. Zastraszająca jest ilosć postów na forach pod tytułem - Ratunku! Mój kot nie załatwia się tam gdzie powinien! Teraz tylko pytanie brzmi - czy kot ma warunki żeby ze swojej ,,kociej toalety'' móc korzystać? Podstawowym błędem jest stawianie kuwetki w korytarzu, np, pod ścianą. Spójrzcie na to ze strony kota: Czy wy też chcielibyście załatwiać swoje potrzeby w miejscu, gdzie cały czas ktoś chodzi, lub pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie? Koty są zwierzętami wrażliwymi, o dużym poczuciu prywatności dlatego toaleta powinna być w miejscu jak najbardziej odosobnionym. Drugim błędem było postawienie jej przy ścianie. Kot chętniej załatwi się w kuwetce stojącej w rogu - osłoniętej ścianami z dwóch lub trzech stron - w takim miejscu będzie się poprostu czuł bezpieczniej. Jeśli nie jesteśmy w stanie znaleźć takiego miejsca może powinniśmy zastanowić się nad zakupieniem zabudowanej kuwetki dla naszego pupila, choćby dla zapewnienia mu większego komfortu. Inna sprawa to, to czy kot ma do niej nieograniczony dostęp... Ta i wiele podobnych historii ukazuje nam smutną prawdę o nas samych - nic nie wiemy o naszych pupilach, mimo że żyją z nami nawet przez kilkanaście lat pod jednym dachem, i jesteśmy dość egoistyczni, gdyż staramy się o zaspokojenie własnych potrzeb zapominając o tych, które mają nasi futrzaści toważysze. Dlatego pamiętajcie : kochajcie swoje zwierzaki najmocniej jak potraficie! Ubierajcie je w te zabawne ciuszki i kupujcie im kolorowe gadżety - jeśli was na to stać róbcie to jak najbardziej! Ale nie zapominajcie, że wasze zwierzaki poza miłością potrzebują też innych rzeczy - Potrzebują wyzwań! Żeby ich poczucie własnej wartości wzrastało w miarę jak będą radziły sobie przed stawianymi przed nimi wymaganiami. Potrzebują ruchu! Żeby mogły spożytkować nagromadzoną przez cały dzień w mieszkaniu energię na coś konstruktywnego, a nie np. niszczenie mebli. Potrzebują dyscypliny! By postrzegały nas jako autorytet, i mogły czerpać z nas wiedzę jak radzić sobie z nowościami i codziennym życiem. I przedewszystkim potrzebują naszego zrozumienia - Żeby nie miały wątpliwości, że są zwierzętami, i że mają swoje miejsce w naszym życiu jako takie, a nie zastępują nam dzieci i są uczłowieczane. I jeszcze jedna ważna rzecz - pamiętajcie o zaspokajaniu instynktownych potrzeb swoich pupili - ale o tym napiszę już kiedy indziej. Pozdrawiam wszystkich psiarzy, kociarzy, i wszystkich miłośników zwierząt. Jeśli ktoś miałby jakieś problemy ze swoim pupilem - piszcie! Postaram się pomóc rozwiązać kłopoty waszych zwierzaków i nauczyć was czegoś więcej o ich potrzebach.
sobota, 7 kwietnia 2012
Dla kogo i dlaczego?
Jeśli zmęczył Cię chaos panujący na internetowych forach dotyczących porad, szukasz prostej metody pozyskiwania informacji na temat opieki nad zwierzętami bez zakupywania całej biblioteki lub chcesz podzielić się z innymi swoimi uwagami to miejsce jest dla Ciebie!
Oferuję poradnictwo dotyczące chowu, żywienia i opieki nad zwierzętami towarzyszącymi, głównie w zakresie gryzoni, psów, kotów oraz koni. Ponad to służę pomocą w doborze nowego przyjaciela, lub w rozwiązywaniu problemów z jego zachowaniem.
Jeśli problem wykroczy poza moje zdolności, nie będę w stanie pomóc (nie wiem przecież wszystkiego :) ), albo z innych przyczyn nie znajdziemy rozwiązania, pomogę w znalezieniu specjalisty o większej kompetencji w danej dziedzinie.
Zapraszam do dyskusji pod zamieszczanymi przeze mnie artykułami o tematyce zwierzęcej, i wyrażania swoich opinii w zakładce Wasze opinie co pomoże mi lepiej dostosować się do Waszych potrzeb i ciągle się rozwijać.
Pierwszy artykuł pojawi się już wkrótce!
Oferuję poradnictwo dotyczące chowu, żywienia i opieki nad zwierzętami towarzyszącymi, głównie w zakresie gryzoni, psów, kotów oraz koni. Ponad to służę pomocą w doborze nowego przyjaciela, lub w rozwiązywaniu problemów z jego zachowaniem.
Jeśli problem wykroczy poza moje zdolności, nie będę w stanie pomóc (nie wiem przecież wszystkiego :) ), albo z innych przyczyn nie znajdziemy rozwiązania, pomogę w znalezieniu specjalisty o większej kompetencji w danej dziedzinie.
Zapraszam do dyskusji pod zamieszczanymi przeze mnie artykułami o tematyce zwierzęcej, i wyrażania swoich opinii w zakładce Wasze opinie co pomoże mi lepiej dostosować się do Waszych potrzeb i ciągle się rozwijać.
Pierwszy artykuł pojawi się już wkrótce!
Subskrybuj:
Posty (Atom)